WYWIAD Z GEDANISTKĄ – JOANNĄ SZYMAŃSKĄ

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie wybranej grupie osób stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych „Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Trzynasta rozmowa odbyła się z p. Joanną. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Joanna Szymańska. Przez 13 lat pracowałam jako przewodniczka w Muzeum Stutthof w Sztutowie. Aktualnie pracuję dla międzynarodowej organizacji, która zajmuje się wolnością słowa, wolnością mediów i prawami człowieka.

FG:  Jako przewodniczka, w Muzeum Stutthof w Sztutowie pracowała pani sporą część swojego życia. Poza historią samego obozu, skupiała się pani również na Wolnym Mieście Gdańsku…

JSZ: Tak, historia Wolnego Miasta Gdańska zawsze była dla mnie bardzo ważna, z tego względu że czułam, że jest to historia mojej rodziny. Często, jak oprowadzałam zwiedzających, nie było na to czasu aby przechodzić przez wszystkie wystawy, gdzie ukazana była historia Wolnego Miasta Gdańska. Ale zawsze było dla mnie to bardzo ważne, żeby chociaż w skrócie opowiedzieć o tym każdej grupie, co się tutaj działo przed i zaraz po wybuchu wojny. Żeby wszyscy wiedzieli, jaka była tutaj sytuacja, jak żyli Polacy i do czego doprowadził nacjonalizm. Bo przecież wcześniej wszyscy żyli tu obok siebie i nikogo to nie interesowało, kto w jakim języku mówi i częścią jakiej narodowości się czuje.

FG: Warto wspomnieć, że była pani najmłodszym przewodnikiem po tym miejscu pamięci…

JSZ: Zdałam egzamin w maju 2006 roku, był bardzo trudny. Jeszcze wtedy nie miałam skończonych 18 lat. Chciałam tam pracować dlatego, że jeden z członków mojej rodziny przeszedł przez obóz i miałam takie poczucie – może to dziwne dla kogoś, kto jest nastolatkiem – że żyje nam się teraz tak dobrze, a nasi przodkowie nie mieli takiego szczęścia i przeszli przez piekło. Trzeba o tym mówić i trzeba o tym pamiętać – taki był cel mojej pracy.

FG: Za co pani kocha Gdańsk? Skąd ta miłość? Czy to przez korzenie?

JSZ: Myślę, że tak. Chociaż to ja zaczęłam w rodzinie „dokopywać” się do tych historii związanych z Gdańskiem. Między innymi dzięki temu dowiedziałam się, że przynajmniej trzy osoby z mojej rodziny pracowały na Poczcie Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Te odkrycia historyczne coraz bardziej mnie przywiązywały do miasta i czułam, że jest to moje miejsce na ziemi. Głównie przez te historie, które odkryłam o swojej rodzinie.

FG: Aktualnie, zawodowo koncentruje się pani na prawach człowieka?

JSZ:  W Gdańsku mam swoją bazę, skąd pracuję zdalnie, skąd wyjeżdżam służbowo. Zajmuję się kwestiami głównie związanymi z wolnością słowa. Skupiam się na wydarzeniach w Europie Wschodniej, teraz szczególnie zajmuję się Białorusią. Pomagam osobom represjonowanym, dziennikarzom. Ale ostatnio coraz więcej mojego czasu zajmują sprawy w Polsce.

FG: Ponoć, sam Brunon Zwarra namawiał panią do pisania o Gdańsku, czy udało się to zrealizować, czy jest to raczej pisanie „do szuflady”?

JSZ: Jeszcze nie piszę, bo jeszcze nie wierzę w swoje siły. Może to jeszcze we mnie rośnie. Rzeczywiście, byłam dość bezczelna, bo będąc na pierwszym roku studiów zdobyłam numer do pana Brunona Zwarry, zadzwoniłam i zapytałam czy mogę go odwiedzić. I tak zaczęła się nasza znajomość. Studiowałam wtedy filologię rosyjską na Uniwersytecie Gdańskim, przez jakiś czas jeździłam do niego i rozmawialiśmy na różne tematy. Brunon Zwarra, gdy usłyszał o moich planach – bo wtedy jeszcze myślałam, że dam radę żyć bez Gdańska i chciałam wyjechać – powiedział mi: „Pani musi pisać o Gdańsku! Nie może pani wyjechać!”. Cały czas to pamiętam, ale jak na razie nic publicznego nie stworzyłam. Opisuję ludzkie historie, w tym osób z mojej rodziny. Ale to jak na razie pisanie „do szuflady”.

FG: Co w pani pracę wniosła gedanistyka? Czy przydaje się na co dzień?

JSZ: Bardzo się przydała, bo zupełnie poszerzyła moje horyzonty. Dla mnie to było niesamowite. Zawsze uwielbiałam w szkole historię, ale na gedanistyce zauważyłam, że w szkole uczono nas z perspektywy polskiej historiografii, a można patrzeć na te wydarzenia również z lokalnej perspektywy. Jedno, to samo wydarzenie może być zupełnie inaczej postrzegane. To mi bardzo dużo dało, bo wszystko dobrze pamiętam z tych zajęć i jak tylko mam okazję – na przykład, gdy ktoś do mnie przyjeżdża – to chodząc po Gdańsku opowiadam o takich szczegółach, ciekawostkach, które można usłyszeć tylko od przewodników.

FG: Jest też pani zaangażowana w lokalne stowarzyszenia…

JSZ:  Działam w Kole Rodzin Byłych Pracowników Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Jestem tam najmłodsza i bardzo staram się wspierać osoby jeszcze żyjące – dzieci tych pocztowców, którzy zginęli.

Pamiętam również o Brunonie Zwarze – jestem częścią nowego stowarzyszenia „Ławeczka Brunona Zwarry”. Naszym celem jest postawienie pomnika-ławeczki panu Zwarze, aby go upamiętnić.

425 URODZINY BIBLIOTEKI GDAŃSKIEJ

Wyjechał na tory tramwaj zapowiadający obchody 425 urodzin Biblioteki Gdańskiej. Już 10 czerwca kolejna niespodzianka urodzinowa, a w drugiej połowie miesiąca – otwarte zaproszenie na obchody dla wszystkich gdańszczanek, gdańszczan i turystów.

Na dzisiejszych ziemiach polskich tylko krakowska Biblioteka Jagiellońska, publicznie dostępna, jest starsza. Biblioteka Gdańska została założona przez gdański Senat w 1596 roku. Dziś w katalogu inwentarzowym znajduje się ponad milion pozycji, wiele tak unikatowych, jak średniowieczne woskowe tabliczki i spisany ręcznie mszał krzyżacki, pierwszy drukowany atlas morski, kolekcja druków muzycznych Georga Knoffa, kolekcja wszystkich drukowanych dzieł Jana Heweliusza, fotografie XIX-wiecznego Gdańska odbite na papierze solnym czy pamiątki po majorze Henryku Sucharskim i materiały dotyczące obrony Westerplatte.

Ten księgozbiór naznaczony jest darami majętnych mieszczan, mądrymi zakupami, roztropną polityką miasta oraz troską wielu pokoleń bibliotekarek i bibliotekarzy.

– To piękny jubileusz, kiedy z wdzięcznością możemy wspomnieć o naszych poprzednikach w dziele budowania księgozbioru – mówi dr Anna Walczak, dyrektor PAN Biblioteki Gdańskiej. – A jednocześnie doskonała okazja, żeby przypomnieć, że w PAN Bibliotece Gdańskiej mamy prawdziwe skarby, zbiory unikatowe w skali kraju i świata. Ten księgozbiór, dobro wspólne nas wszystkich, to powód do dumy mieszkańców Trójmiasta.

Obchody roku jubileuszowego miały rozpocząć się z początkiem 2021 roku. Niestety, świętowanie uniemożliwiła pandemia, uroczystości zostały więc rozpisane na okres od czerwca 2021 do czerwca 2022 roku.

– Wiele projektów, jak spektakl teatralny dla dzieci podróżujący po przedszkolach i szkołach, warsztaty i lekcje biblioteczne, konkursy dla młodzieży i studentów, nie mogło się odbyć z powodu wielomiesięcznego zamknięcia przedszkoli oraz pracy zdalnej szkół i uczelni wyższych – mówi Milena Mieczkowska z Fundacji Gdańskiej, wspierającej realizację programu jubileuszowego. – Wierzymy, że we wrześniu przyszłego roku możliwe będzie świętowanie z przedszkolakami, uczniami i studentami.

W organizację przedsięwzięcia włączyło się wiele podmiotów i osób: miasto Gdańsk, Fundacja Gdańska, Teatr Miniatura, artyści i pedagodzy.

Nim w drugiej połowie czerwca zostanie ogłoszony program jubileuszowy, 26 maja na tory wyjechał tramwaj zapowiadający wydarzenia. Na burcie znajdują się grafiki przedstawiające książki w dłoniach Bonifacia i króla siedzącego na tronie, państwa Heweliuszów przy pracy i wydrę. A wewnątrz miejsca zarezerwowane dla „pasażera podróżującego w czasie”, uśmiech do wszystkich zmęczonych pandemią.

Inspiracje do identyfikacji jubileuszu 425 urodzin Biblioteki Gdańskiej zaczerpnięto ze zbiorów PAN Biblioteki Gdańskiej – map, miniatur, rycin. Wydra, pantera i król na tronie, który w oryginale w lewej ręce trzymał berło, a na potrzeby jubileuszu wymienił je na książkę, pochodzą np. z mapy „Carta marina et descriptio septentrionalium terrarum…” z 1539 roku. To pierwsza mapa ukazująca w miarę przybliżony do rzeczywistości kształt Półwyspu Skandynawskiego i wybrzeża Morza Bałtyckiego. I co ciekawe, ma związek z Gdańskiem. Autorem mapy był późniejszy, ostatni katolicki arcybiskup Uppsali – Olaus Magnus (1490–1557). Ten po przemianach reformacyjnych w Szwecji zamieszkał w Gdańsku wraz ze swoim bratem Johannesem. Tu za namową biskupa warmińskiego Maurycego Ferbera rozpoczął pracę nad wielką mapą krajów północnych. Prawdopodobnie Ferber udostępnił Magnusowi mapę Prus i wybrzeża Bałtyku sporządzoną przez Mikołaja Kopernika, była ona jednym ze wzorców dla „Carta marina…”. Prace trwały ok. 12 lat. Druku dokonano w Wenecji. Wydanie mapy uważa się za moment narodzin szwedzkiej kartografii.

Skąd więc ta wydra?

– Wydry znalazłam w Finlandii, powyżej Lappii i poniżej Carelii – zdradza dr Zofia Tylewska-Ostrowska, kierownik Działu Zbiorów Specjalnych.

Już 10 czerwca 2021 roku nadejdą z Warszawy pomyślne dla biblioteki i nas gdańszczan wieści. Jakie? Jeszcze nie można zdradzić nic ponad to, że dotyczą spuścizny po sławnym gdańskim astronomie.

Warto przypomnieć, że każdego roku ze zbiorów PAN Biblioteki Gdańskiej korzysta ponad 10 tys. czytelniczek i czytelników. Zbiory biblioteki są adresowane przede wszystkim do: badaczy, doktorantów, studentów, dokumentalistów, przewodników turystycznych, artystów, dziennikarzy czy osób zainteresowanych zgłębianiem wiedzy.

Oficjalna strona jubileuszu: 425latpanbg.pl.

Sponsorem jubileuszu jest Port Lotniczy Gdańsk.

WYWIAD Z GEDANISTKĄ – ANNĄ ROMEJKO

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie wybranej grupie osób stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych „Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Dwunasta rozmowa odbyła się z p. Anną. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Anna Romejko i jestem Gdańszczanką. Ukończyłam studia wyższe na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego o specjalności Marketing. Ekonomię studiowałam również na Uniwersytecie w Ratyzbonie. Natomiast studia podyplomowe kończyłam w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Pracuję w zawodzie odpowiadając kompleksowo za komunikację zewnętrzną i wewnętrzną w firmie Dr. Oetker, której siedziba jest właśnie u nas w Gdańsku.

Miłość do Gdańska wpisana jest w moje DNA, ponieważ jestem trzecim pokoleniem przewodników miejskich w mojej rodzinie. W celu pogłębienia wiedzy o moim ukochanym mieście zdecydowałam się na kierunek Gedanistyka na Uniwersytecie Gdańskim.

Prywatnie jestem żoną i mamą dwójki przeenergicznych dzieci i mieszkam pod Gdańskiem. A moją ogromną pasją są podróże.

FG: Skąd wzięła się pasja do Gdańska? Jaki ma to związek z ekonomią?

AR: To wszystko jest połączone. Studiując ekonomię na specjalności marketing, tematy nad którymi pracowałam, zawsze były związane z Gdańskiem. U mnie dodatkowo doszła historia rodzinna.

FG: No właśnie, ta miłość do Gdańska – to coś, co pani odziedziczyła?

AR: Myśląc o tej rozmowie zastanawiałam się, czy można miłość do Gdańska odziedziczyć w genach. Tego nie wiem, ale rzeczywiście moja historia zatacza krąg. Moi obydwaj dziadkowie – śp. Andrzej Furmaga i śp. Zenon Bojanowski zrobili kurs przewodnicki, idąc na emeryturę. Moja mama – Katarzyna Bojanowska – została przewodnikiem, gdy ja byłam nastolatką. Z kolei ja rozpoczęłam kurs jako studentka. Więc trzy pokolenia, trzy różne etapy życia, a to co nas łączy to miłość do Gdańska i ta jedna, wspólna pasja.

FG: Czyli wszystko zaczęło się od dziadka?

AR: W każdej rodzinie, przy stole rodzinnym przewijają się jakieś wspólne historie, są wspólne tematy. U mnie tym tematem od zawsze był Gdańsk, jego historia, kultura, sztuka. Miasto, które nas spaja i łączy. W naszym domu było wiele książek o Gdańsku, przebywały u nas też osoby związane z Gdańskiem i go tworzące. To, że zostanę przewodnikiem – było dla mnie bardzo oczywiste, nieoczywiste było tylko to, kiedy to się stanie.

Pierwsze lata życia spędziłam na Biskupiej Górce, w przedwojennej kamienicy z widokiem na Kościół Świętej Trójcy i centrum Gdańska. Pierwsze moje zdjęcia przedstawiają małą Anię na scenie na Długim Targu, choć żadnych występów wtedy nie było. Pamiętam, jak w weekendy chodziłam z dziadkiem do koktajlbaru na Długiej, obok kina Neptun. Pamiętam też wycieczki z dziadkiem czy z moją mamą, które organizowali dla mojej klasy w szkole podstawowej. Zresztą, ja nie miałam zwykłego dziadka Andrzeja. Ten kto mnie zna, ten wie, że od dzieciństwa mówiłam o nim Dziadek Pilot. Pilot – wiadomo – od wycieczek przewodnickich. Takiego zresztą zawsze go pamiętam. W kolorach marynarskich, ze znaczkiem przewodnika miejskiego na szyi, donośnym głosem i piękną narracją prowadzącego grupy.

Mój dziadek i moja babcia: Andrzej i Genowefa Furmaga byli tym pierwszym pokoleniem gdańszczan, którzy tworzyli Gdańsk przyjeżdżając tutaj zaraz po II wojnie światowej. Ja mam to szczęście, że ten Andrzej Furmaga, osoba mocno zasłużona dla Gdańska i regionu, to był mój dziadek. Dziadek zmarł dokładnie miesiąc temu (21.04.2021 r.), moja mama i ja jesteśmy jego dziedzictwem i kontynuacją jego największej miłości. Miłości do Gdańska.

FG: Ponoć – jako przewodnik – najchętniej współpracuje Pani z dziećmi i młodzieżą, dlaczego?

AR: Ja po prostu lubię dzieci, lubię z nimi pracować, wspólnie odkrywać z nimi magię miejsc. Lubię tę ciekawość świata, dziecięce inne spojrzenie. Jest to wbrew pozorom grupa trudna. Dla małych dzieci trzeba wprowadzić zupełnie inną narrację, zupełnie inaczej opowiadać o Gdańsku. Samymi datami, historią, szczegółami – znudzimy takiego odbiorcę. Kolejna grupa będąca wyzwaniem to licealiści, których – trochę generalizując – często bardziej interesuje wirtualny świat we własnym smartfonie, dobre selfie i poczynania twórców internetowych, niż zwiedzanie miasta. Zawsze opowieść trzeba dopasować zarówno do najmłodszego odbiorcy, jak i do tych niepokornych – aby się zainteresowali. Aby wrócili do domów, choć z jakimś fragmentem wiedzy, żeby im się podobało i chcieli wrócić do tego wyjątkowego miasta.

FG: Napisała pani pracę o Operze Leśnej w Sopocie, później pracę licencjacką dotyczącą Europejskiego Centrum Solidarności i pracę magisterską dotyczącą strategii marketingowej wódki Goldwasser. Od zawsze koncentrowała się pani na Trójmieście?

AR: Dla mnie jest to bardzo istotne, żeby łączyć pracę z przyjemnością. Dużo łatwiej pisało mi się jakąkolwiek pracę, jeżeli pisałam o czymś co znam, lubię, kocham. W liceum zdałam maturę międzynarodową, pisząc pracę o historii Opery Leśnej w Sopocie. To, że mówiłam o czymś co znam – sprawiało, że mniej się stresowałam. Pracę licencjacką na Wydziale Ekonomicznym UG poświęciłam koncepcjom budowy Europejskiego Centrum Solidarności. Moja praca magisterska o tytule „Strategia marketingowa Wódki Goldwasser jako produktu regionalnego Gdańska” wygrała w konkursie na najlepszą pracę magisterską organizowanym przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne w Gdańsku. Była to praca trudna, ponieważ dostępnych jest bardzo mało materiałów na ten temat. Opierała się tylko i wyłącznie na materiałach historycznych zdobytych w Polskiej Akademii Nauk i zaprzyjaźnionych placówkach niemieckich oraz własnych badaniach. Napisanie strategii dla tego produktu, to z jednej strony moja wielka chluba, z drugiej – do dziś czuję niedosyt, że praca ta, choć doceniona, finalnie nie zaowocowała wypromowaniem tak znakomitego produktu, który od XVI wieku związany jest z Gdańskiem.

FG: Po studiach, wyjechała pani do Warszawy

AR: Moją pierwszą prawdziwą i wymarzoną pracą była ta w wydawnictwie Marquard Media Polska w Warszawie, w której między innymi odpowiadałam za marketing magazynu o podróżach Voyage. Później pracowałam w agencji PR – Lighthouse w Warszawie. Tęskniąc za Gdańskiem, czyli rodziną, przyjaciółmi, ale i panującym tu klimatem – postanowiłam wrócić. Dostałam pracę jako specjalista ds. PR oraz marketingu F&B w Sheraton Sopot Hotel Conference Center & Spa. I tu znów nawiązanie do tradycji i historii, bo właśnie w tym czasie – za zgodą Zarządu – pozwolono mi w hotelu zainicjować Sopockie Fajfy, czyli przywrócić znamienite, dawne, popołudniowe dancingi. Teraz, od przeszło 8 lat, mam zaszczyt odpowiadać za PR i komunikację wewnętrzną firmy Dr. Oetker Polska, która od stu lat ma swoją siedzibę oraz zakład produkcyjny w Gdańsku Oliwie.

FG: Do czego, w pani zawodzie przydaje się gedanistyka?

AR: Pracuję w międzynarodowej firmie, ale mam to ogromne szczęście, że mieści się ona w tak wspaniałym miejscu do życia, jakim jest Gdańsk. Utożsamiam się z jej wartościami. Współpracuję z lokalnymi mediami, firmami z regionu, lokalnymi agencjami na międzynarodowym poziomie. Odpowiadam również za obszar CSR wspierając lokalne inicjatywy, ale i koordynując długoletnią współpracę ze Stowarzyszeniem SOS Wioski Dziecięce w Polsce. Jest to dla mnie zaszczyt, że mogę pomagać lokalnie, ale i pokazać przyjezdnym nasze miasto, Trójmiasto, region. Dodatkowo, Dr. Oetker jest również partnerem platformy i studia kulinarnego „Wszystkiego Słodkiego” w gdańskim Garnizonie, które nie tak dawno, bo w grudniu 2020 roku medialnie otwieraliśmy – również dla lokalnej społeczności.

Na co dzień łączę pracę z pasją. Moja praca mi taką możliwość daje. Chciałabym dalej rozwijać to powiązanie swojej firmy z Gdańskiem. I tak jak mój dziadek oraz moja mama – móc zarażać innych tą pasją, miłością do naszego regionu.

 

 

WYWIAD Z GEDANISTĄ – ŁUKASZEM MALINOWSKIM

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Jedenasta rozmowa odbyła się z p. Łukaszem. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Łukasz Malinowski, jestem informatykiem, pracuję w branży IT, obecnie studiuję gedanistykę.

FG: Jak się już zostaje zwycięzcą Wielkiego Testu Wiedzy o Metropolii Gdańsk-Gdynia-Sopot, podobno bardzo trudnego, to co tu jest jeszcze więcej do dowiedzenia się o Gdańsku, że ciągnie kogoś na gedanistykę?

ŁM: Tak się tylko wydaje. Kilka razy uczestniczyłem w olimpiadzie wiedzy o Gdańsku, a ostatnio w wielkim teście wiedzy o Gdańsku i często czegoś brakowało, ostatnio znalazłem się tuż za podium, a tylko pierwsze trzy miejsca były nagradzane. Zająłem to czwarte, jak mówią sportowcy, najbardziej pechowe miejsce.

FG: Czyli twój cel to wygrywanie co roku?

ŁM: Tak się nie da. Pamiętajmy, że to przecież rozrywka. Nie jest tak, że można założyć sobie wygraną w każdym teście czy konkursie, bo – wiadomo – rywale też są dobrze przygotowani, pytania mogą być zaskakujące i nie jest to też taka typowa wiedza egzaminacyjna. Czasem są pytania o ciekawostki albo o rzeczy bardziej do wydedukowania niż do nauczenia. Więc nie można tego zaplanować, natomiast jak się poszerzy wiedzę, to szanse na wygraną na pewno są większe.

FG: Skoro tak często bierzesz udział w takich testach, to rozumiem że twoja pasja do Gdańska to nie tylko regularne spacery po mieście, ale też kolekcjonowanie w głowie konkretnych faktów?

ŁM: Tak, lubię to robić, zbierać ciekawostki. I jest też tak, że często coś, co do tej pory mnie nie interesowało, nagle zaczyna mnie interesować gdy trafię na ciekawy artykuł, książkę czy wykład.

FG: A co na przykład?

ŁM: Bardzo mnie zaciekawiły wykłady z historii sztuki na gedanistyce. Gdzie dużo się mówiło o motywach w konkretnej rzeźbie czy malarstwie. I to tak fajnie potem poodkrywać samemu, zobaczyć te dzieła sztuki w Gdańsku i samemu te motywy przeanalizować, odkryć, zobaczyć. Wcześniej na to nie zwracałem aż takiej uwagi.

FG: Bo jako informatyk po Politechnice Gdańskiej raczej w historii sztuki nigdy nie siedziałeś…

ŁM: Tak, choć niektórzy mówią, że programowanie to też jest na swój sposób sztuka i że informatycy korzystają z doświadczeń innych dziedzin. Są na przykład pewne wzorce projektowe, które wywodzą się z wzorców architektonicznych. Także wbrew pozorom jakieś powiązania można znaleźć i nie są to dziedziny aż tak bardzo oddalone od siebie.

FG: Ty nie jesteś gdańszczaninem od urodzenia, bo pochodzisz z małego miasta, również bogatego historycznie…

ŁM: Tak, chodzi o Ornetę, nazywaną często „perłą architektury warmińskiej”. To małe miasteczko na Warmii, które ma bogatą historię, a na szczęście wojenna zawierucha w znacznej mierze je oszczędziła. Warto Ornetę odwiedzić i lepiej poznać. Z tego miasta zresztą pochodził Jan Wulff – budowniczy organów w Oliwie. Rodzina Wulfów prowadziła w Ornecie znaną firmę organmistrzowską, ale to on jest z nich najsłynniejszy. Dla mnie ta postać jest szczególnie bliska. Gdy widzę sunący po torach tramwaj nazwany jego imieniem, to od razu robi mi się cieplej na sercu.

FG: W końcu podążyłeś jego śladami – najpierw Orneta, potem Gdańsk!

ŁM: Trochę tak, rzeczywiście. Poza tym urodziłem się w bardzo ważnym dla Gdańska roku 1980 – roku Solidarności, gdy miasto było na ustach całego świata. Gdybym miał się doszukiwać powiązań mojej osoby z Gdańskiem, to jest również jedno z nich.

FG: No właśnie, dla ciebie najciekawszym wycinkiem historii Gdańska jest jej bardziej współczesna część.

ŁM: Tak. Jest bardziej bliska i można ją skonfrontować nawet ze swoimi doświadczeniami czy historiami rodzinnymi. Poza tym z tego czasu zachowanych jest bardzo dużo dokumentów. Ostatnio przygotowywałem do Gedanopedii hasło związane z Krajowym Komitetem Strajkowym, który powstał po wybuchu stanu wojennego i mogłem przy tym pracować na materiałach udostępnionych przez Europejskie Centrum Solidarności. To wszystko wydało mi się takie namacalne i dostępne, na przykład gdy zobaczyłem ulotki wydawane przez ten komitet. Tego typu materiały też po prostu łatwiej jest nam zrozumieć, w porównaniu do tych sprzed wielu wieków. Choć na swój sposób i te bardzo stare są przecież fascynujące.

WYWIAD Z GEDANISTĄ – BARTOSZEM HOŁÓWKO

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Dziesiąta rozmowa odbyła się z p. Bartoszem. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Bartosz Hołówko, jestem doktorantem na Politechnice Gdańskiej, na co dzień zajmuję się obsługą techniczną nieruchomości. Obecnie studiuję gedanistykę.

FG: Na roku masz chyba głównie humanistyczne głowy. Ty jesteś za to klasycznym umysłem ścisłym – Politechnika Gdańska: tam studia, tam doktorat, teraz praca inżyniera. A mimo wszystko odbiłeś z nauk ścisłych w gedanistykę. Dlaczego?

BH: To wynika z moich zainteresowań, z tego co robię w czasie wolnym. A w czasie wolnym zajmuje mnie historia, szczególnie naszego regionu. I tak było od początku. Zresztą kończyłem I Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku w klasie o profilu humanistycznym, stricte historycznym. No i to raczej politechnika wypadła przypadkowo…

FG: No właśnie, dlaczego nie poszedłeś na historię?

BH: Trochę z pobudek praktycznych, finansowych. Ale też wiem, że nie byłbym najlepszym historykiem. Bo żeby gdzieś zajść dalej w tej dziedzinie, to trzeba być po prostu w niej naprawdę dobrym.

FG: Czyli przez lata byłeś historykiem-pasjonatem i wciąż chcesz, żeby to było twoje hobby, będące trochę obok twojej kariery?

BH: Tak. Staram się odróżniać te dwie rzeczy, ale jednocześnie ich nie wykluczać.

FG: Więc przez czas studiów na Politechnice Gdańskiej trochę odpłynąłeś od dotychczasowych zainteresowań…

BH: Niestety tak. Aczkolwiek historia jako hobby zawsze gdzieś jest, po godzinach – czy studiowania, czy pracy. Zresztą na PG można było bawić się w krajoznawstwo i poznawanie okolicy. Działa tam na przykład stowarzyszenie GDAKK, zajmujące się szeroko pojętą turystyką regionalną. Na uczelni są też przecież przedmioty typowo humanistyczne, wykładane przez profesorów zajmujących się od lat fizyką teoretyczną. Choćby historia nauki.

FG: A w tej historii Gdańsk ma przecież swoją istotną rolę.

BH: No właśnie. Jan Heweliusz, Daniel Fahrenheit – to wszystko przecież gdańszczanie! A wkład w naukę mają ogromny.

FG: Jakie studia skończyłeś i z czego robisz doktorat?

BH: Studia to nanotechnologia. Z tym że byłem pierwszym, „doświadczalnym” rocznikiem tego kierunku, więc wolę raczej o nim mówić jako o inżynierii materiałowej, ze specjalizacją w materiałach budowlanych i energetyce. A studia doktoranckie to elektronika. A konkretniej to zajmuję się ogniwami paliwowymi. Co – niestety – z moją obecną pracą nie do końca się wiąże.

FG: Bo na co dzień pracujesz…

BH: Zawodowo zajmuję się obsługą techniczną nieruchomości. Budynków wielolokalowych. Również tych sędziwych, które powstały przed wojną, ujętych w gminnych zasobach zabytków, pod opieką konserwatora.

FG: I tutaj docieramy do styku twojej pracy jako inżyniera, z tym co zdobywasz na studiach na gedanistyce. Bo wiedza o gdańskich zabytkach to jej spory element.

BH: Oczywiście. Miasto jest niczym bez swoich budynków. To przecież nie tylko ludzie, ale i zabudowa. A wiedza o tym, jaka była ta zabudowa na przestrzeni wieków pozwala nam kształtować ją i teraz, i w przyszłości.

FG: A gdybyś miał wybrać jedną, znaną gdańską nieruchomość do nadzoru, to co byś wybrał?

BH: Pewnie nie będę oryginalny mówiąc, że fajnie byłoby zrewitalizować coś na Głównym Mieście. Co prawda nie jestem architektem, ale gdybym mógł dołożyć do tego jakąś cegiełkę…

FG: Choć akurat Główne Miasto jest w dużej mierze odnowione, w przeciwieństwie do wielu innych dzielnic…

BH: Ja się zajmuję budynkami w dzielnicy Orunia. Dostaliśmy właśnie bardzo fajne dofinansowania na stare kamienice z lat 30-tych XX wieku. Będziemy remontować elewacje, docieplać budynek, odtwarzać elementy małej architektury. Będzie to kolejna cegiełka do tego, by Orunia stała się taka jaka powinna być.