WYWIAD Z GEDANISTKĄ – JOANNĄ SZYMAŃSKĄ

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie wybranej grupie osób stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych „Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Trzynasta rozmowa odbyła się z p. Joanną. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Joanna Szymańska. Przez 13 lat pracowałam jako przewodniczka w Muzeum Stutthof w Sztutowie. Aktualnie pracuję dla międzynarodowej organizacji, która zajmuje się wolnością słowa, wolnością mediów i prawami człowieka.

FG:  Jako przewodniczka, w Muzeum Stutthof w Sztutowie pracowała pani sporą część swojego życia. Poza historią samego obozu, skupiała się pani również na Wolnym Mieście Gdańsku…

JSZ: Tak, historia Wolnego Miasta Gdańska zawsze była dla mnie bardzo ważna, z tego względu że czułam, że jest to historia mojej rodziny. Często, jak oprowadzałam zwiedzających, nie było na to czasu aby przechodzić przez wszystkie wystawy, gdzie ukazana była historia Wolnego Miasta Gdańska. Ale zawsze było dla mnie to bardzo ważne, żeby chociaż w skrócie opowiedzieć o tym każdej grupie, co się tutaj działo przed i zaraz po wybuchu wojny. Żeby wszyscy wiedzieli, jaka była tutaj sytuacja, jak żyli Polacy i do czego doprowadził nacjonalizm. Bo przecież wcześniej wszyscy żyli tu obok siebie i nikogo to nie interesowało, kto w jakim języku mówi i częścią jakiej narodowości się czuje.

FG: Warto wspomnieć, że była pani najmłodszym przewodnikiem po tym miejscu pamięci…

JSZ: Zdałam egzamin w maju 2006 roku, był bardzo trudny. Jeszcze wtedy nie miałam skończonych 18 lat. Chciałam tam pracować dlatego, że jeden z członków mojej rodziny przeszedł przez obóz i miałam takie poczucie – może to dziwne dla kogoś, kto jest nastolatkiem – że żyje nam się teraz tak dobrze, a nasi przodkowie nie mieli takiego szczęścia i przeszli przez piekło. Trzeba o tym mówić i trzeba o tym pamiętać – taki był cel mojej pracy.

FG: Za co pani kocha Gdańsk? Skąd ta miłość? Czy to przez korzenie?

JSZ: Myślę, że tak. Chociaż to ja zaczęłam w rodzinie „dokopywać” się do tych historii związanych z Gdańskiem. Między innymi dzięki temu dowiedziałam się, że przynajmniej trzy osoby z mojej rodziny pracowały na Poczcie Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Te odkrycia historyczne coraz bardziej mnie przywiązywały do miasta i czułam, że jest to moje miejsce na ziemi. Głównie przez te historie, które odkryłam o swojej rodzinie.

FG: Aktualnie, zawodowo koncentruje się pani na prawach człowieka?

JSZ:  W Gdańsku mam swoją bazę, skąd pracuję zdalnie, skąd wyjeżdżam służbowo. Zajmuję się kwestiami głównie związanymi z wolnością słowa. Skupiam się na wydarzeniach w Europie Wschodniej, teraz szczególnie zajmuję się Białorusią. Pomagam osobom represjonowanym, dziennikarzom. Ale ostatnio coraz więcej mojego czasu zajmują sprawy w Polsce.

FG: Ponoć, sam Brunon Zwarra namawiał panią do pisania o Gdańsku, czy udało się to zrealizować, czy jest to raczej pisanie „do szuflady”?

JSZ: Jeszcze nie piszę, bo jeszcze nie wierzę w swoje siły. Może to jeszcze we mnie rośnie. Rzeczywiście, byłam dość bezczelna, bo będąc na pierwszym roku studiów zdobyłam numer do pana Brunona Zwarry, zadzwoniłam i zapytałam czy mogę go odwiedzić. I tak zaczęła się nasza znajomość. Studiowałam wtedy filologię rosyjską na Uniwersytecie Gdańskim, przez jakiś czas jeździłam do niego i rozmawialiśmy na różne tematy. Brunon Zwarra, gdy usłyszał o moich planach – bo wtedy jeszcze myślałam, że dam radę żyć bez Gdańska i chciałam wyjechać – powiedział mi: „Pani musi pisać o Gdańsku! Nie może pani wyjechać!”. Cały czas to pamiętam, ale jak na razie nic publicznego nie stworzyłam. Opisuję ludzkie historie, w tym osób z mojej rodziny. Ale to jak na razie pisanie „do szuflady”.

FG: Co w pani pracę wniosła gedanistyka? Czy przydaje się na co dzień?

JSZ: Bardzo się przydała, bo zupełnie poszerzyła moje horyzonty. Dla mnie to było niesamowite. Zawsze uwielbiałam w szkole historię, ale na gedanistyce zauważyłam, że w szkole uczono nas z perspektywy polskiej historiografii, a można patrzeć na te wydarzenia również z lokalnej perspektywy. Jedno, to samo wydarzenie może być zupełnie inaczej postrzegane. To mi bardzo dużo dało, bo wszystko dobrze pamiętam z tych zajęć i jak tylko mam okazję – na przykład, gdy ktoś do mnie przyjeżdża – to chodząc po Gdańsku opowiadam o takich szczegółach, ciekawostkach, które można usłyszeć tylko od przewodników.

FG: Jest też pani zaangażowana w lokalne stowarzyszenia…

JSZ:  Działam w Kole Rodzin Byłych Pracowników Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Jestem tam najmłodsza i bardzo staram się wspierać osoby jeszcze żyjące – dzieci tych pocztowców, którzy zginęli.

Pamiętam również o Brunonie Zwarze – jestem częścią nowego stowarzyszenia „Ławeczka Brunona Zwarry”. Naszym celem jest postawienie pomnika-ławeczki panu Zwarze, aby go upamiętnić.

WYWIAD Z GEDANISTKĄ – ANNĄ ROMEJKO

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie wybranej grupie osób stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych „Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Dwunasta rozmowa odbyła się z p. Anną. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Anna Romejko i jestem Gdańszczanką. Ukończyłam studia wyższe na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego o specjalności Marketing. Ekonomię studiowałam również na Uniwersytecie w Ratyzbonie. Natomiast studia podyplomowe kończyłam w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Pracuję w zawodzie odpowiadając kompleksowo za komunikację zewnętrzną i wewnętrzną w firmie Dr. Oetker, której siedziba jest właśnie u nas w Gdańsku.

Miłość do Gdańska wpisana jest w moje DNA, ponieważ jestem trzecim pokoleniem przewodników miejskich w mojej rodzinie. W celu pogłębienia wiedzy o moim ukochanym mieście zdecydowałam się na kierunek Gedanistyka na Uniwersytecie Gdańskim.

Prywatnie jestem żoną i mamą dwójki przeenergicznych dzieci i mieszkam pod Gdańskiem. A moją ogromną pasją są podróże.

FG: Skąd wzięła się pasja do Gdańska? Jaki ma to związek z ekonomią?

AR: To wszystko jest połączone. Studiując ekonomię na specjalności marketing, tematy nad którymi pracowałam, zawsze były związane z Gdańskiem. U mnie dodatkowo doszła historia rodzinna.

FG: No właśnie, ta miłość do Gdańska – to coś, co pani odziedziczyła?

AR: Myśląc o tej rozmowie zastanawiałam się, czy można miłość do Gdańska odziedziczyć w genach. Tego nie wiem, ale rzeczywiście moja historia zatacza krąg. Moi obydwaj dziadkowie – śp. Andrzej Furmaga i śp. Zenon Bojanowski zrobili kurs przewodnicki, idąc na emeryturę. Moja mama – Katarzyna Bojanowska – została przewodnikiem, gdy ja byłam nastolatką. Z kolei ja rozpoczęłam kurs jako studentka. Więc trzy pokolenia, trzy różne etapy życia, a to co nas łączy to miłość do Gdańska i ta jedna, wspólna pasja.

FG: Czyli wszystko zaczęło się od dziadka?

AR: W każdej rodzinie, przy stole rodzinnym przewijają się jakieś wspólne historie, są wspólne tematy. U mnie tym tematem od zawsze był Gdańsk, jego historia, kultura, sztuka. Miasto, które nas spaja i łączy. W naszym domu było wiele książek o Gdańsku, przebywały u nas też osoby związane z Gdańskiem i go tworzące. To, że zostanę przewodnikiem – było dla mnie bardzo oczywiste, nieoczywiste było tylko to, kiedy to się stanie.

Pierwsze lata życia spędziłam na Biskupiej Górce, w przedwojennej kamienicy z widokiem na Kościół Świętej Trójcy i centrum Gdańska. Pierwsze moje zdjęcia przedstawiają małą Anię na scenie na Długim Targu, choć żadnych występów wtedy nie było. Pamiętam, jak w weekendy chodziłam z dziadkiem do koktajlbaru na Długiej, obok kina Neptun. Pamiętam też wycieczki z dziadkiem czy z moją mamą, które organizowali dla mojej klasy w szkole podstawowej. Zresztą, ja nie miałam zwykłego dziadka Andrzeja. Ten kto mnie zna, ten wie, że od dzieciństwa mówiłam o nim Dziadek Pilot. Pilot – wiadomo – od wycieczek przewodnickich. Takiego zresztą zawsze go pamiętam. W kolorach marynarskich, ze znaczkiem przewodnika miejskiego na szyi, donośnym głosem i piękną narracją prowadzącego grupy.

Mój dziadek i moja babcia: Andrzej i Genowefa Furmaga byli tym pierwszym pokoleniem gdańszczan, którzy tworzyli Gdańsk przyjeżdżając tutaj zaraz po II wojnie światowej. Ja mam to szczęście, że ten Andrzej Furmaga, osoba mocno zasłużona dla Gdańska i regionu, to był mój dziadek. Dziadek zmarł dokładnie miesiąc temu (21.04.2021 r.), moja mama i ja jesteśmy jego dziedzictwem i kontynuacją jego największej miłości. Miłości do Gdańska.

FG: Ponoć – jako przewodnik – najchętniej współpracuje Pani z dziećmi i młodzieżą, dlaczego?

AR: Ja po prostu lubię dzieci, lubię z nimi pracować, wspólnie odkrywać z nimi magię miejsc. Lubię tę ciekawość świata, dziecięce inne spojrzenie. Jest to wbrew pozorom grupa trudna. Dla małych dzieci trzeba wprowadzić zupełnie inną narrację, zupełnie inaczej opowiadać o Gdańsku. Samymi datami, historią, szczegółami – znudzimy takiego odbiorcę. Kolejna grupa będąca wyzwaniem to licealiści, których – trochę generalizując – często bardziej interesuje wirtualny świat we własnym smartfonie, dobre selfie i poczynania twórców internetowych, niż zwiedzanie miasta. Zawsze opowieść trzeba dopasować zarówno do najmłodszego odbiorcy, jak i do tych niepokornych – aby się zainteresowali. Aby wrócili do domów, choć z jakimś fragmentem wiedzy, żeby im się podobało i chcieli wrócić do tego wyjątkowego miasta.

FG: Napisała pani pracę o Operze Leśnej w Sopocie, później pracę licencjacką dotyczącą Europejskiego Centrum Solidarności i pracę magisterską dotyczącą strategii marketingowej wódki Goldwasser. Od zawsze koncentrowała się pani na Trójmieście?

AR: Dla mnie jest to bardzo istotne, żeby łączyć pracę z przyjemnością. Dużo łatwiej pisało mi się jakąkolwiek pracę, jeżeli pisałam o czymś co znam, lubię, kocham. W liceum zdałam maturę międzynarodową, pisząc pracę o historii Opery Leśnej w Sopocie. To, że mówiłam o czymś co znam – sprawiało, że mniej się stresowałam. Pracę licencjacką na Wydziale Ekonomicznym UG poświęciłam koncepcjom budowy Europejskiego Centrum Solidarności. Moja praca magisterska o tytule „Strategia marketingowa Wódki Goldwasser jako produktu regionalnego Gdańska” wygrała w konkursie na najlepszą pracę magisterską organizowanym przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne w Gdańsku. Była to praca trudna, ponieważ dostępnych jest bardzo mało materiałów na ten temat. Opierała się tylko i wyłącznie na materiałach historycznych zdobytych w Polskiej Akademii Nauk i zaprzyjaźnionych placówkach niemieckich oraz własnych badaniach. Napisanie strategii dla tego produktu, to z jednej strony moja wielka chluba, z drugiej – do dziś czuję niedosyt, że praca ta, choć doceniona, finalnie nie zaowocowała wypromowaniem tak znakomitego produktu, który od XVI wieku związany jest z Gdańskiem.

FG: Po studiach, wyjechała pani do Warszawy

AR: Moją pierwszą prawdziwą i wymarzoną pracą była ta w wydawnictwie Marquard Media Polska w Warszawie, w której między innymi odpowiadałam za marketing magazynu o podróżach Voyage. Później pracowałam w agencji PR – Lighthouse w Warszawie. Tęskniąc za Gdańskiem, czyli rodziną, przyjaciółmi, ale i panującym tu klimatem – postanowiłam wrócić. Dostałam pracę jako specjalista ds. PR oraz marketingu F&B w Sheraton Sopot Hotel Conference Center & Spa. I tu znów nawiązanie do tradycji i historii, bo właśnie w tym czasie – za zgodą Zarządu – pozwolono mi w hotelu zainicjować Sopockie Fajfy, czyli przywrócić znamienite, dawne, popołudniowe dancingi. Teraz, od przeszło 8 lat, mam zaszczyt odpowiadać za PR i komunikację wewnętrzną firmy Dr. Oetker Polska, która od stu lat ma swoją siedzibę oraz zakład produkcyjny w Gdańsku Oliwie.

FG: Do czego, w pani zawodzie przydaje się gedanistyka?

AR: Pracuję w międzynarodowej firmie, ale mam to ogromne szczęście, że mieści się ona w tak wspaniałym miejscu do życia, jakim jest Gdańsk. Utożsamiam się z jej wartościami. Współpracuję z lokalnymi mediami, firmami z regionu, lokalnymi agencjami na międzynarodowym poziomie. Odpowiadam również za obszar CSR wspierając lokalne inicjatywy, ale i koordynując długoletnią współpracę ze Stowarzyszeniem SOS Wioski Dziecięce w Polsce. Jest to dla mnie zaszczyt, że mogę pomagać lokalnie, ale i pokazać przyjezdnym nasze miasto, Trójmiasto, region. Dodatkowo, Dr. Oetker jest również partnerem platformy i studia kulinarnego „Wszystkiego Słodkiego” w gdańskim Garnizonie, które nie tak dawno, bo w grudniu 2020 roku medialnie otwieraliśmy – również dla lokalnej społeczności.

Na co dzień łączę pracę z pasją. Moja praca mi taką możliwość daje. Chciałabym dalej rozwijać to powiązanie swojej firmy z Gdańskiem. I tak jak mój dziadek oraz moja mama – móc zarażać innych tą pasją, miłością do naszego regionu.

 

 

WYWIAD Z GEDANISTĄ – ŁUKASZEM MALINOWSKIM

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Jedenasta rozmowa odbyła się z p. Łukaszem. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Łukasz Malinowski, jestem informatykiem, pracuję w branży IT, obecnie studiuję gedanistykę.

FG: Jak się już zostaje zwycięzcą Wielkiego Testu Wiedzy o Metropolii Gdańsk-Gdynia-Sopot, podobno bardzo trudnego, to co tu jest jeszcze więcej do dowiedzenia się o Gdańsku, że ciągnie kogoś na gedanistykę?

ŁM: Tak się tylko wydaje. Kilka razy uczestniczyłem w olimpiadzie wiedzy o Gdańsku, a ostatnio w wielkim teście wiedzy o Gdańsku i często czegoś brakowało, ostatnio znalazłem się tuż za podium, a tylko pierwsze trzy miejsca były nagradzane. Zająłem to czwarte, jak mówią sportowcy, najbardziej pechowe miejsce.

FG: Czyli twój cel to wygrywanie co roku?

ŁM: Tak się nie da. Pamiętajmy, że to przecież rozrywka. Nie jest tak, że można założyć sobie wygraną w każdym teście czy konkursie, bo – wiadomo – rywale też są dobrze przygotowani, pytania mogą być zaskakujące i nie jest to też taka typowa wiedza egzaminacyjna. Czasem są pytania o ciekawostki albo o rzeczy bardziej do wydedukowania niż do nauczenia. Więc nie można tego zaplanować, natomiast jak się poszerzy wiedzę, to szanse na wygraną na pewno są większe.

FG: Skoro tak często bierzesz udział w takich testach, to rozumiem że twoja pasja do Gdańska to nie tylko regularne spacery po mieście, ale też kolekcjonowanie w głowie konkretnych faktów?

ŁM: Tak, lubię to robić, zbierać ciekawostki. I jest też tak, że często coś, co do tej pory mnie nie interesowało, nagle zaczyna mnie interesować gdy trafię na ciekawy artykuł, książkę czy wykład.

FG: A co na przykład?

ŁM: Bardzo mnie zaciekawiły wykłady z historii sztuki na gedanistyce. Gdzie dużo się mówiło o motywach w konkretnej rzeźbie czy malarstwie. I to tak fajnie potem poodkrywać samemu, zobaczyć te dzieła sztuki w Gdańsku i samemu te motywy przeanalizować, odkryć, zobaczyć. Wcześniej na to nie zwracałem aż takiej uwagi.

FG: Bo jako informatyk po Politechnice Gdańskiej raczej w historii sztuki nigdy nie siedziałeś…

ŁM: Tak, choć niektórzy mówią, że programowanie to też jest na swój sposób sztuka i że informatycy korzystają z doświadczeń innych dziedzin. Są na przykład pewne wzorce projektowe, które wywodzą się z wzorców architektonicznych. Także wbrew pozorom jakieś powiązania można znaleźć i nie są to dziedziny aż tak bardzo oddalone od siebie.

FG: Ty nie jesteś gdańszczaninem od urodzenia, bo pochodzisz z małego miasta, również bogatego historycznie…

ŁM: Tak, chodzi o Ornetę, nazywaną często „perłą architektury warmińskiej”. To małe miasteczko na Warmii, które ma bogatą historię, a na szczęście wojenna zawierucha w znacznej mierze je oszczędziła. Warto Ornetę odwiedzić i lepiej poznać. Z tego miasta zresztą pochodził Jan Wulff – budowniczy organów w Oliwie. Rodzina Wulfów prowadziła w Ornecie znaną firmę organmistrzowską, ale to on jest z nich najsłynniejszy. Dla mnie ta postać jest szczególnie bliska. Gdy widzę sunący po torach tramwaj nazwany jego imieniem, to od razu robi mi się cieplej na sercu.

FG: W końcu podążyłeś jego śladami – najpierw Orneta, potem Gdańsk!

ŁM: Trochę tak, rzeczywiście. Poza tym urodziłem się w bardzo ważnym dla Gdańska roku 1980 – roku Solidarności, gdy miasto było na ustach całego świata. Gdybym miał się doszukiwać powiązań mojej osoby z Gdańskiem, to jest również jedno z nich.

FG: No właśnie, dla ciebie najciekawszym wycinkiem historii Gdańska jest jej bardziej współczesna część.

ŁM: Tak. Jest bardziej bliska i można ją skonfrontować nawet ze swoimi doświadczeniami czy historiami rodzinnymi. Poza tym z tego czasu zachowanych jest bardzo dużo dokumentów. Ostatnio przygotowywałem do Gedanopedii hasło związane z Krajowym Komitetem Strajkowym, który powstał po wybuchu stanu wojennego i mogłem przy tym pracować na materiałach udostępnionych przez Europejskie Centrum Solidarności. To wszystko wydało mi się takie namacalne i dostępne, na przykład gdy zobaczyłem ulotki wydawane przez ten komitet. Tego typu materiały też po prostu łatwiej jest nam zrozumieć, w porównaniu do tych sprzed wielu wieków. Choć na swój sposób i te bardzo stare są przecież fascynujące.

WYWIAD Z GEDANISTĄ – BARTOSZEM HOŁÓWKO

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Dziesiąta rozmowa odbyła się z p. Bartoszem. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Bartosz Hołówko, jestem doktorantem na Politechnice Gdańskiej, na co dzień zajmuję się obsługą techniczną nieruchomości. Obecnie studiuję gedanistykę.

FG: Na roku masz chyba głównie humanistyczne głowy. Ty jesteś za to klasycznym umysłem ścisłym – Politechnika Gdańska: tam studia, tam doktorat, teraz praca inżyniera. A mimo wszystko odbiłeś z nauk ścisłych w gedanistykę. Dlaczego?

BH: To wynika z moich zainteresowań, z tego co robię w czasie wolnym. A w czasie wolnym zajmuje mnie historia, szczególnie naszego regionu. I tak było od początku. Zresztą kończyłem I Liceum Ogólnokształcące w Gdańsku w klasie o profilu humanistycznym, stricte historycznym. No i to raczej politechnika wypadła przypadkowo…

FG: No właśnie, dlaczego nie poszedłeś na historię?

BH: Trochę z pobudek praktycznych, finansowych. Ale też wiem, że nie byłbym najlepszym historykiem. Bo żeby gdzieś zajść dalej w tej dziedzinie, to trzeba być po prostu w niej naprawdę dobrym.

FG: Czyli przez lata byłeś historykiem-pasjonatem i wciąż chcesz, żeby to było twoje hobby, będące trochę obok twojej kariery?

BH: Tak. Staram się odróżniać te dwie rzeczy, ale jednocześnie ich nie wykluczać.

FG: Więc przez czas studiów na Politechnice Gdańskiej trochę odpłynąłeś od dotychczasowych zainteresowań…

BH: Niestety tak. Aczkolwiek historia jako hobby zawsze gdzieś jest, po godzinach – czy studiowania, czy pracy. Zresztą na PG można było bawić się w krajoznawstwo i poznawanie okolicy. Działa tam na przykład stowarzyszenie GDAKK, zajmujące się szeroko pojętą turystyką regionalną. Na uczelni są też przecież przedmioty typowo humanistyczne, wykładane przez profesorów zajmujących się od lat fizyką teoretyczną. Choćby historia nauki.

FG: A w tej historii Gdańsk ma przecież swoją istotną rolę.

BH: No właśnie. Jan Heweliusz, Daniel Fahrenheit – to wszystko przecież gdańszczanie! A wkład w naukę mają ogromny.

FG: Jakie studia skończyłeś i z czego robisz doktorat?

BH: Studia to nanotechnologia. Z tym że byłem pierwszym, „doświadczalnym” rocznikiem tego kierunku, więc wolę raczej o nim mówić jako o inżynierii materiałowej, ze specjalizacją w materiałach budowlanych i energetyce. A studia doktoranckie to elektronika. A konkretniej to zajmuję się ogniwami paliwowymi. Co – niestety – z moją obecną pracą nie do końca się wiąże.

FG: Bo na co dzień pracujesz…

BH: Zawodowo zajmuję się obsługą techniczną nieruchomości. Budynków wielolokalowych. Również tych sędziwych, które powstały przed wojną, ujętych w gminnych zasobach zabytków, pod opieką konserwatora.

FG: I tutaj docieramy do styku twojej pracy jako inżyniera, z tym co zdobywasz na studiach na gedanistyce. Bo wiedza o gdańskich zabytkach to jej spory element.

BH: Oczywiście. Miasto jest niczym bez swoich budynków. To przecież nie tylko ludzie, ale i zabudowa. A wiedza o tym, jaka była ta zabudowa na przestrzeni wieków pozwala nam kształtować ją i teraz, i w przyszłości.

FG: A gdybyś miał wybrać jedną, znaną gdańską nieruchomość do nadzoru, to co byś wybrał?

BH: Pewnie nie będę oryginalny mówiąc, że fajnie byłoby zrewitalizować coś na Głównym Mieście. Co prawda nie jestem architektem, ale gdybym mógł dołożyć do tego jakąś cegiełkę…

FG: Choć akurat Główne Miasto jest w dużej mierze odnowione, w przeciwieństwie do wielu innych dzielnic…

BH: Ja się zajmuję budynkami w dzielnicy Orunia. Dostaliśmy właśnie bardzo fajne dofinansowania na stare kamienice z lat 30-tych XX wieku. Będziemy remontować elewacje, docieplać budynek, odtwarzać elementy małej architektury. Będzie to kolejna cegiełka do tego, by Orunia stała się taka jaka powinna być.

WYWIAD Z GEDANISTKĄ – MONIKĄ KOSIKOWSKĄ

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Dziewiąta rozmowa odbyła się z p. Moniką. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Monika Kosikowska, jestem instruktorką harcerską, działam i pracuję w Chorągwi Gdańskiej ZHP. Obecnie studiuję gedanistykę.

FG: Od ilu lat jesteś w harcerstwie?

MK: Policzmy… chyba dwudziestu pięciu. Jak nie więcej!

FG: Czy bycie w harcerstwie tutaj, w Gdańsku, to już taki trochę wstęp do gedanistyki? Dużo pracy w terenie, dużo lokalnej działalności społecznej…

MK: Chyba każdy młody człowiek, który trafia do któregoś z hufców działających chociażby w Chorągwi Gdańskiej ZHP, przez udział w biwakach, rajdach czy obozach poznaje swój mały region. Bo zawsze znajdzie się jakiś element związany z historią albo miejsca, albo ludzi, którzy w nim żyli. I jak najbardziej jest to zaszczepianie takiej pasji do zgłębiania wiedzy na temat miejsc, które się odwiedza. Żeby w przyszłości nie jechać gdzieś dla samych restauracji czy sklepów, tylko żeby wiedzieć dokąd się jedzie, przygotować się do tego i wiedzieć co można spotkać na miejscu.

FG: Ty chociażby od lat bierzesz udział w corocznych uroczystościach na Westerplatte, które jest przecież niezwykle ważnym wycinkiem historii Gdańska.

MK: Pamiętam, że po raz pierwszy brałam udział w Zlocie Westerplatte organizowanym przez Hufiec Gdańsk Portowa w 1998 roku. Z kolei później corocznie jeździłam z dziećmi z mojej drużyny harcerskiej, którą prowadziłam przez kilka lat, żeby to one poznawały historię okresu wybuchu II wojny światowej. Później wielokrotnie współtworzyłam program tego wydarzenia, raz pełniłam funkcję komendantki zlotu.

FG: Domyślam się zatem, że do twoich pasji należą i historia, i aktywizm społeczny. Ale wykształcona jesteś w nieco innym kierunku.

MK: Faktycznie, trochę w innym. Najpierw zdobyłam licencjat z cywilizacji śródziemnomorskiej, następnie tytuł magistra krajoznawstwa i turystyki historycznej.

FG: A krajoznawstwo w wersji mikro to, powiedzmy, „gdańskoznawstwo”, czyli de facto gedanistyka…

MK: Dokładnie. O tych studiach myślałam tak naprawdę już od kilku lat. Ale z racji wielu różnych zobowiązań musiałam troszeczkę poczekać. I w tym roku nadarzył się ten moment, żeby wreszcie rozpocząć studia na gedanistyce.

FG: No i? Poszerzasz swoją wiedzę? Czujesz, że pęcznieje w twojej głowie wraz z każdymi zajęciami?

MK: Zdecydowanie tak. Jest wiele rzeczy, które tak naprawdę przypominam sobie z mojego dotychczasowego poznawania miasta. Do tej pory jednak skupiałam się wokół Westerplatte i 1939 roku, a teraz mam przekrój przez wieki po kolei. Duża zasługa w tym wykładowców, którzy potrafią opowiadać o tym z pasją tak, że chce się tego słuchać. Pomimo tego, że dzieje się to póki co głównie w formie zdalnej.

FG: A który okres historii Gdańska najbardziej cię interesuje?

MK: Bardziej dawny Gdańsk. Kultura i życie w mieście. Już nawet nie tyle same zabytki, tylko to jak się żyło, jak to kiedyś funkcjonowało. I tak sobie teraz myślę, że przecież jeszcze w czasie matur, gdy miałam prezentację na egzaminie z języka polskiego, to moim tematem były „Zabytkowe nazwy ulic Gdańska”. Czyli już wtedy coś było na rzeczy.

FG: Gdańsk przed wiekami to oczywiście tętniące życiem Główne Miasto. Ale to przecież także wyspy. My rozmawiamy akurat na Wyspie Portowej, bo mieszkasz na Stogach. Natomiast miałaś też spory epizod swojego życia poświęcony Wyspie Sobieszewskiej.

MK: Tak, miałam możliwość obserwować „Program społeczny rozwoju Wyspy Sobieszewskiej”, mający na celu zaangażowanie i wspieranie mieszkańców w proces pozytywnych zmian na wyspie, a który miał związek z planami organizacji w tym miejscu zlotu skautów z całego świata. Ten zlot poprzedzały kilkuletnie przygotowania. Mieszkańcy mogli dostrzec w trakcie programu, że przygotowania do zlotu i jego organizacja mogą przynieść wymierne korzyści dla wyspy, oraz że skauci na pewno będą chcieli zostawić po sobie coś dobrego.

FG: Taki przybysz z zewnątrz często myśli, że Wyspa Sobieszewska to właściwie nie jest Gdańsk. A czy ty w tym wyjątkowym miejscu czujesz klimat miasta?

MK: To prawda, że nie ma tam typowych gdańskich kamieniczek. Ale jest wiele elementów nawiązujących do historii. Choćby dawne uzbrojenie z okresu wojny czy pozostałości Forsterówki w Orlu. Natomiast z wyspą jest tak, że coraz więcej osób spoza Gdańska odkrywa jej uroki jako miejsca będącego trochę dalej od gwaru centralnych części miasta. Idealnego na spacery, wycieczki rowerowe czy typowy nadmorski wypoczynek.

FG: Do czego ci się przyda gedanistyka? W sensie zawodowym. Twoje miejsce codziennej pracy to Chorągiew Gdańska ZHP.

MK: Oczywiście, że się przyda! Chociażby w momencie, gdy planujemy różne przedsięwzięcia dla dzieci i młodzieży z Gdańska i całego województwa. Zwłaszcza kiedy chcemy im zaproponować różne aktywności, to wiedza zdobyta na gedanistyce pozwala znaleźć takie elementy, które może na co dzień są niezauważalne i niewykorzystywane, ale dzięki wpleceniu ich w scenariusz chociażby gry terenowej czy fabuły przygotowywanego wydarzenia, wyjazdu, pozwala to lepiej zrozumieć dane zagadnienie. I odkryć miasto ze strony wcześniej nie znanej.

WYWIAD Z GEDANISTKĄ – RAISĄ KORYCKĄ

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Ośma rozmowa odbyła się z p. Raisą. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Raisa Korycka, jestem przewodniczką i tłumaczką. Aktualnie studiuję gedanistykę na Uniwersytecie Gdańskim.

FG: Większość naszych gedanistów jest związana z Gdańskiem przez całe swoje życie. Pani natomiast wprowadziła się tu cztery lata temu. Jak się pani czuje w towarzystwie „starych”, rodowitych gdańszczan?

RK: Bardzo komfortowo. Mam tu sporo przyjaciół i znajomych. Historię Gdańska znam już naprawdę dobrze. Zresztą przecież po drugiej wojnie światowej do Gdańska, można tak powiedzieć, prawie wszyscy przyjechali. Jak ktoś mi mówi, że „jest rodowitym gdańszczaninem”, to patrzę na to z przymrużeniem oka.

FG: Bo pani właściwie od początku swojego życia w Gdańsku wzięła się za zgłębianie wiedzy o tym mieście.

RK: I to przez przypadek, chociaż mówi się, że w naszym życiu nie ma przypadków. Swoją przygodę z przewodnictwem zaczęłam od kursu przewodnika po budynku i wystawie stałej Europejskiego Centrum Solidarności. Potem poczułam smak tego zawodu i potrzebę poszerzenia swojej wiedzy. Wtedy ukończyłam roczny kurs PTTK i po otrzymaniu certyfikatu przewodniczki po Trójmieście stwierdziłam: im dalej, tym chcę więcej. Więc ukończyłam roczny kurs przewodnika po zamku w Malborku. Zdobyłam też uprawnienia do oprowadzania po Muzeum Emigracji w Gdyni.

FG: A jak to się stało, że trafiła pani akurat do Gdańska?

RK: Sprawa jest prosta. Przez 30 lat mieszkałam w Kaliningradzie, a mieszkańcy tego miasta bardzo często jeżdżą do Polski, zwłaszcza do Gdańska. Też często jeździłam, aby odetchnąć innym powietrzem. To pierwsza część odpowiedzi. Druga jest jeszcze prostsza: po prostu uwielbiam morze.

FG: Kaliningrad i Gdańsk to miasta, które od wieków dużo łączy, choć dziś sporo je też dzieli. Zresztą Polacy jeżdżą tam obecnie bardzo rzadko. Czy pani widzi podobieństwa między Gdańskiem a Kaliningradem?

RK: Historycznie dawny Królewiec, a obecnie Kaliningrad, był z Gdańskiem związany jednym terenem pod władztwem krzyżackim. Potem były to tereny Prusów. I dopiero II wojna światowa przyniosła korekty, które mamy do dzisiaj. Ale więzi międzyludzkie wciąż pozostają takie same – dobre, przyjazne. Tak było, tak jest i mam nadzieję, że tak będzie.

FG: A gdyby wizualnie zestawić Kaliningrad i Gdańsk?

RK: Bardzo mi się podoba podejście Polski do zabytków i pomników kultury. Widzę jak państwo polskie troszczy się o swoją historię. Niezależnie w jakim języku była ona przed te długie lata pisana. Z kolei na terenie obwodu kaliningradzkiego podejście jest nieco inne. Przez kilka dekad niemiecka historia tych terenów była zaniedbana. Do takiego poziomu, że teraz już nie jest ani do odnowienia, ani do odrodzenia. Mówię tu na przykład o kirchach, czyli luterańskich kościołach. Ze średniowiecznego Królewca pozostało bardzo mało.

FG: Teraz, kiedy jest pani wykwalifikowaną przewodniczką, będzie pani na pewno oprowadzać po Gdańsku gości właśnie z Kaliningradu…

RK: Tak. Zanim przeprowadziłam się do Gdańska bywałam w tym mieście naprawdę często. Chodziłam po Długiej, Długim Targu, nad Motławą, patrzyłam na te budynki, na te pierzeje, myślałam sobie jakie to jest piękne… i tyle. Kropka. A teraz, jak zdobyłam tę wiedzę o Gdańsku, to mam taki wniosek: bez przewodnika ściany milczą. I kiedy oprowadzałam moje wycieczki widziałam, jak w trakcie naszych spacerów zmienia się stosunek turystów do historii Gdańska, zwłaszcza turystów z Rosji lub Ukrainy. Cieszę się więc, że jako taka jedna malutka osoba mogę coś zmienić na lepsze.

FG: Miała pani za sobą już tyle kursów, to był bardzo intensywny czas. A jednak zdecydowała się pani jeszcze oprócz tego na gedanistykę.

RK: Poszłam na gedanistykę, bo uważam, że to jest po prostu fantastyczny temat. I te studia są dla mnie kursem bardzo poszerzającym moją wiedzę zdobytą wcześniej. Taka wisienka na torcie. Bardzo mi się podobają te zajęcia, każde kolejne dają mi coś nowego, pokazują historię Gdańska z innej perspektywy.

FG: Ciekawostki, jakie słyszy pani na wykładach, potem powtórzy pani oprowadzanym przez siebie gościom?

RK: Tak, choć mnie bardziej interesują fakty historyczne. Bo z ciekawostkami można poradzić sobie też za pomocą Googla. A ja preferuję dawać ludziom taką prawdziwą wiedzę. Chociaż przewodnictwo to oczywiście nie wykład, to znaczy tę wiedzę trzeba poukładać w taki sposób, żeby można było tego przyjemnie słuchać. Bo przecież turyści przyjeżdżają przede wszystkim odpocząć.

FG: Pani ulubiona część Gdańska?

RK: Dobre pytanie. Każda dzielnica Gdańska jest autentyczna i ma swoją twarz. Uwielbiam tą, w której mieszkam, bo mam na piechotę do morza. Bardzo mi się podoba Oliwa, bo jest zielona i ma długą, ciekawą historię. Wrzeszcz jest oczywiście atrakcyjny. Ale też ciekawymi terenami w sensie historycznym są Stogi, Przeróbka czy Nowy Port.

WYWIAD Z GEDANISTĄ – SŁAWOMIREM SZCZYGIELSKIM

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Siódma rozmowa odbyła się z p. Sławomirem. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Sławomir Szczygielski, na co dzień jestem menadżerem w sektorze bankowym i przewodniczącym Rady Dzielnicy Stogi. Aktualnie studiuję gedanistykę.

FG: To są ponoć już pana czwarte studia w życiu…

SS: Tak, skończyłem historię na Uniwersytecie Gdańskim, potem byłem na studiach HR-owych na Politechnice Gdańskiej, jestem też absolwentem studiów MBA na Rotterdam School of Management, Erasmus University – GFKM, UG. I teraz faktycznie wziąłem się za studia podyplomowe, czyli gedanistykę.

FG: Czyli nie miał pan dość edukacji. A wręcz przeciwnie – chciał pan jej jeszcze więcej.

SS: Tak i myślę, że na tym kierunku nie skończę.

FG: To jak się panu studiuje?

SS: Na pewno jest to dla mnie nowa forma, również z uwagi na to, że pandemia wymusiła inny tryb nauki. Co ma swoje plusy i minusy. Pewnym plusem jest to, że nie musimy dojeżdżać na zajęcia, odpalamy komputer i już jesteśmy na wykładzie. Jednak minusem jest choćby mniej zajęć plenerowych czy to, że nie poznałem jeszcze osobiście wielu koleżanek i kolegów ze studiów. Jestem osobą bardzo towarzyską i niesamowite jest to, że biografie osób, które ze mną studiują, poznaję właśnie głównie poprzez wywiady na stronie Fundacji Gdańskiej. Bardzo liczę, że jeszcze się to zmieni i zdążymy w naszym gronie pasjonatów historii Gdańska spotkać się przy kuflu bursztynowego trunku.

FG: Od razu słychać, że rozmawiam z menadżerem. No właśnie – w pańskiej pracy gedanistyka chyba się na co dzień nie przydaje. Ale miał pan i tak wiele motywacji, by zacząć ją studiować…

SS: Tak, można powiedzieć, że zawodowo mojej wiedzy historycznej nie wykorzystuję, a jest ona po prostu moją pasją. Od urodzenia jestem związany z Wyspą Portową, pochodzę z dzielnicy Stogi, tutaj kończyłem szkołę podstawową, a na pobliskim Krakowcu kończyłem XVI LO, którego zresztą już dziś nie ma. I od najmłodszych lat ta historia gdzieś tam przemawiała do mnie – przecież na wyspie jest Westerplatte czy Twierdza Wisłoujście, na Przeróbce był obóz jeniecki podczas I wojny światowej, tutaj miało też miejsce w XIX wieku przerwanie mierzei i powstanie Wisły Śmiałej.

FG: Mówi pan o rzeczach, których szczegóły znał pan jeszcze przed rozpoczęciem studiów na gedanistyce?

SS: Tak, historię mojej dzielnicy znałem wcześniej, natomiast na studiach dowiedziałem się bardzo wielu rzeczy na temat innych części Gdańska. Te studia pozwoliły mi uszeregować własną wiedzę, ale też zdobyć nową, specjalistyczną. Na przykład jednymi z ciekawszych wykładów były te związane z początkami Gdańska dr Marcina Grulkowskiego – jestem w końcu mediewistą. Ale byłem też pozytywnie zaskoczony archeobotaniką. Pani profesor Monika Badura przedstawiała nam badania prowadzone przez nią w wykopaliskach archeologicznych stricte związanych z botaniką: nasionami, roślinnością. Co też przekładało się na potwierdzenie czy obalenie pewnych hipotez potwierdzających rozwój Gdańska na tej przestrzeni. Także to jest świetny kierunek zarówno dla specjalistów, jak i dla tych którzy historią zawodowo wcześniej się nie zajmowali.

FG: Na Wyspie Portowej działa pan aktywnie w radzie dzielnicy…

SS: Tak, od 2015 roku jestem przewodniczącym Rady Dzielnicy Stogi. Dlaczego tam trafiłem? No cóż, wiem sporo o historii tej dzielnicy, wiem jak wyglądała dawniej i widzę, że niestety lata świetności ma już za sobą i w ostatnim czasie bywa trochę pomijana, a ma ona wielki potencjał. Więc staram się być takim ambasadorem Stogów i Wyspy Portowej. Prywatnie zresztą jestem też kolekcjonerem – zbieram pocztówki ukazujące historię Stogów, mam ich około trzystu i prowadzę wykłady, prezentując je mieszkańcom Gdańska i opowiadając związane z nimi historie. Na przykład bardzo cennym spotkaniem była dla mnie prezentacja tych pocztówek w Domu Opieki Społecznej „Ostoja”. Miałem tam do czynienia z mieszkańcami, którzy wprowadzili się na wyspę tuż po wojnie, a kilkoro z nich mieszkało nawet na Stogach w okresie międzywojennym. I byli oni w stanie rozszyfrować mi niektóre rzeczy na tych pocztówkach. Coś, co ja znałem do tej pory z map, zdjęć czy publikacji, oni przechowywali w swoich głowach jako żywe wspomnienia.

FG: Powinien pan zatem wykładać na gedanistyce wiedzę o Stogach!

SS: Chętnie, zapraszam prowadzących do kontaktu, choć nie wiem czy moja wiedza jest wystarczająca. Ale z ogromną przyjemnością podzielę się moimi badaniami, które od lat prowadzę na temat Stogów i Wyspy Portowej.

FG: Proszę zatem wskazać jedno miejsce z czasów świetności Stogów uchwycone na pocztówce, którego teraz nie ma, a które bardzo chciałby widzieć pan tutaj z powrotem.

SS: To na pewno cały kompleks kuracyjny, który znajdował się nad Pustym Stawem. Stogi przecież były kiedyś dzielnicą turystyczną. Tu niegdyś tętniło latem życie w licznych restauracjach, pensjonatach i salach tanecznych. Mamy przecież dostęp do morza i rzeki, mamy piękny las nadmorski i jezioro. Kiedyś w sezonie do 40 tysięcy turystów przybywało wypoczywać na naszą wyspę! Byłoby świetnie, gdyby te czasy wróciły!

WYWIAD Z GEDANISTĄ – ANDRZEJEM CYLWIK

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Szósta rozmowa odbyła się z p. Andrzejem. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Andrzej Cylwik, jestem starszym specjalistą w Centrum Edukacji Nauczycieli w Gdańsku, przewodnikiem Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego (PTTK) i pilotem wycieczek. Studiuję obecnie gedanistykę.

FG: Kiedy pan słyszy: Gdańsk, to co pierwsze przychodzi panu na myśl?

AC: Prestiż. Na pewno prestiż i wielkość tego miasta. I nie chodzi o wielkość w znaczeniu populacji, czy też obszaru, tylko jego status na tle całej Europy. Profesor Andrzej Januszajtis na początku mojego kursu przewodnickiego PTTK w 2014 roku wygłosił wykład pt. Europejski wymiar Gdańska. Muszę przyznać, że to między innymi on skłonił mnie do tego, by jeszcze bardziej zagłębić się w wiedzę o moim mieście.

FG: Pan jest związany z Gdańskiem całe życie, choć pańska droga była geograficznie dość kręta.

AC: Do Gdańska trafiłem z Białegostoku, miałem wtedy zaledwie kilka miesięcy. Tutaj dorastałem, uczyłem się, studiowałem i rozpocząłem moją karierę zawodową. W dorosłym już życiu miałem dwa kilkuletnie epizody – jeden w Stanach Zjednoczonych, a drugi na Kociewiu. Ale całe życie jestem związany z Gdańskiem i zawsze tu powracałem. I już się stąd nie ruszam.

FG: Gedanistyka jako sposób na jeszcze większe emocjonalne, ale też intelektualne związanie się z miastem?

AC: Tak, bo Gdańsk to dla mnie wielka pasja. Mieszkam w tym mieście i gdziekolwiek się nie udam, to co chwilę odkrywam jego nowe elementy, z których istnienia nie zdawałem sobie sprawy. A że jestem między innymi przewodnikiem po Gdańsku, to rozwijanie swojej wiedzy jest nieodzowne, bo nigdy nie wiadomo jakie, często podchwytliwe, pytanie mogę usłyszeć podczas oprowadzania. Wielokrotnie jeżdżąc też jako pilot wycieczek po całej Polsce, podkreślam wagę miasta Gdańska w historii całej Rzeczypospolitej oraz szczególną wartość jego obiektów historycznych.

FG: Czego dowiedział się pan o Gdańsku podczas studiów na gedanistyce, czego wcześniej pan nie wiedział? Jakiś jeden wyrazisty przykład.

AC: Co chwilę dowiaduję się wielu nowych rzeczy. Ale chyba takim dobrym przykładem jest temat mówiący o archeologii Gdańska i wykopaliskach, które były wykonywane przy ulicy 3 Maja. To tam zostały odnalezione najstarsze artefakty oraz groby na obszarze miasta, datowane na czasy rzymskie, a nawet epokę brązu. Niecały kilometr od mojego domu, a ja nie zdawałem sobie sprawy z tak dużej wagi tych wykopalisk!

FG: Po jakich punktach miasta oprowadza pan jako przewodnik?

AC: Główne Miasto, to wiadomo. Ale też Westerplatte, Orunia – gdzie działam jako lokalny przewodnik Instytutu Kultury Miejskiej w Gdańsku (IKM), czy też tak zwany Tram Tour, czyli zabytkowy tramwaj jeżdżący po Gdańsku. W nim też można mnie spotkać. Ale też w Europejskim Centrum Solidarności (ECS), Muzeum II Wojny Światowej oraz Hevelianum. Nie zapominajmy też o pasażerach wycieczkowców – to są duże, kilkudziesięcioosobowe grupy oprowadzane w języku angielskim.

FG: Jak pan to wszystko godzi? Bycie przewodnikiem, studia na gedanistyce, a do tego praca na pełnym etacie w Centrum Edukacji Nauczycieli w Gdańsku. Poświęca pan Gdańskowi większość wolnego czasu?

AC: Można powiedzieć, że prawie cały. Bardzo trudno jest rodzinie w wakacje umówić się ze mną na spotkanie, bo przynajmniej od majówki w każdy weekend jestem zaangażowany w działania wokół miasta. Oczywiście, codzienna praca jest najważniejsza, a przewodnikiem jestem jedynie w moim wolnym czasie, by realizować swoje zainteresowania, co daje mi ogromną satysfakcję.

FG: Dlatego jedni tworzą makiety kolejowe, inni grają w piłkę, a pan po prostu eksploruje swoje miasto.

AC: Dokładnie tak jest.

FG: Nie każde miasto może sobie pozwolić na swój własny kierunek studiów, tak jak to jest w przypadku Gdańska i gedanistyki. Jak to jest, że akurat u nas to się udało? Dzięki temu, że mamy aż tak wielu pasjonatów?

AC: Dla mnie gedanistyka to jest ewenement. Osobiście nie słyszałem o podobnym kierunku studiów w innym mieście o podobnej wielkości co nasze. Ale sam pomysł, żeby otworzyć taki kierunek, to jest naprawdę rewelacja. Proszę zauważyć, że z roku na rok jest coraz więcej kandydatów do studiowania gedanistyki. I oni naprawdę się starają, chociażby o stypendia, takie jak te Fundacji Gdańskiej. Można wręcz powiedzieć, że jest spora konkurencja, by dostać się na ten kierunek. Poznawanie kultury duchowej i materialnej naszego miasta jest fascynujące, dlatego szczerze zachęcam wszystkich pasjonatów Gdańska do studiowania na gedanistyce.

WYWIAD Z GEDANISTKĄ – ALEKSANDRĄ SZWARC

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Rozpoczynamy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Czwarta rozmowa odbyła się z p. Aleksandrą. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Aleksandra Szwarc, jestem nauczycielką historii i licencjonowanym przewodnikiem PTTK

FG: Jako absolwentka historii miała już pani solidną podbudowę jeśli chodzi o dzieje Polski. Jak rozumiem gedanistykę wybrała pani po to, żeby poszerzyć swoją wiedzę o dzieje swojej małej ojczyzny?

AS: Tak, zdecydowanie. Skończyłam historię na Uniwersytecie Gdańskim w 2001 roku. Kończyłam też historię na UCL w Anglii. Natomiast Gdańsk jest dla mnie najpiękniejszym miastem na ziemi. To jest moje miasto. Jestem raczej tradycjonalistką, która musi mieć swoje miejsce na świecie. Lubię oczywiście podróżować i odwiedzać nowe, ale potrzebuję żeby było jedno takie, do którego mogę zawsze wrócić. I Gdańsk jest właśnie dla mnie takim miejscem.

FG: Mówi to pani po spędzeniu wielu lat mieszkając i zadomawiając się w Londynie. A mimo to Gdańsk wygrał?

AS: Tak, w Londynie mieszkałam prawie 10 lat, tam też działałam i społecznie, i historycznie na różnych poziomach, natomiast jednak w którymś momencie nastąpiła ta decyzja: Londyn ma dużo możliwości, ale to jednak nie jest moje miasto.

FG: I wróciła pani do Gdańska, co się dalej działo?

AS: Wróciłam do Polski na przełomie 2012 i 2013 roku i podjęłam ponownie pracę w szkole. Na początku myślałam, że wolę uczyć w liceum, mogąc z młodymi ludźmi zrobić więcej poważnych rzeczy, ale gdzieś odkryłam, że również nie przeszkadza mi uczenie w szkole podstawowej. I tak oto od siedmiu lat uczę, a od dwóch lat osiadłam we Fregacie. A równolegle działam w PTTK. I po to, żeby udoskonalać swoją wiedzę o Gdańsku zdecydowałam się na gedanistykę. Usłyszałam o niej od koleżanki, również przewodniczki, mówiła o niej wiele dobrego. No i się zdecydowałam. Dziś jestem studentką i już wiem, że będę o swoim mieście opowiadać pewnie już całe moje życie.

FG: Pani studia przypadły na trudny czas, głównie zajęć online, ale wiem że udało się trochę wyjść w teren.

AS: Tak, mieliśmy kilka wspólnych wyjść. Pan profesor Kościelak, cudowny człowiek, stara się jak może by jednak były te spotkania na żywo. To jest absolutnie niesamowita wiedza, ci wszyscy wykładowcy to specjaliści w swoich dziedzinach, autorytety. Jeżeli mamy wykładowcę od wczesnego średniowiecza i wymienia on wszystkich Mściwojów, Samborów i innych Książąt Pomorskich, idziemy przez tę skomplikowaną historię, a on jeszcze potrafi żartować na ten temat, to znak że wiedzę ma po prostu ogromną.

FG: Pani, jako nauczycielka, obserwuje sfery zainteresowań młodych ludzi. Jak to jest z młodymi gdańszczanami? Ciągnie ich do wiedzy o swoim mieście?

AS: Myślę, że tak. Ja w tej chwili uczę w szkole podstawowej, właśnie skończyłam projekt z IV klasą: „Husaria – postrach Europy”. Dziewczynki (bo jest to szkoła żeńska) z rozmachem porównywalnym niemal do Panoramy Racławickiej narysowały dzieło pod tytułem „Bitwa pod Wiedniem”. A już mam w głowie kolejny projekt dotyczący właśnie Gdańska. I zainteresowanie jest! Tylko trzeba przedstawiać te materiały w atrakcyjny sposób. Na poziomie szkoły podstawowej język naukowy nie będzie atrakcyjny. Więc jeśli przedstawi się tę wiedzę w ciekawy sposób, to zainteresowanie się na pewno wzbudzi. Z kolei koleżanka z Topolówki (też studiuje gedanistykę) prowadzi koło historyczne i naprawdę z dużą radością opowiada, że ma kilkanaście osób tworzących kapitalne projekty dotyczące Gdańska. Na przykład „symbolika rzymska w Gdańsku”. Dzieciaki poznajdowały na kamienicach takie symbole i opisały je w sposób autorski. Więc jest zainteresowanie wiedzą o Gdańsku wśród młodzieży, tylko nie może być to wiedza sucha i nijaka.

FG: A jeszcze większe pole manewru ma pani jako przewodniczka. Chociaż oczywiście to zależy od grupy. Bo są tacy, którzy chcą przejść się tylko po oczywistych miejscach, ale są i ci, którzy chętnie posłuchają pogłębionej historii.

AS: Problemem jest to, że często biura zamawiają wycieczkę, która ma na przykład w pięć godzin pokazać całe Trójmiasto. Czasem nawet rezygnuję z takich propozycji, bo one nie mają sensu. To jest często gonitwa i męczarnia dla grupy. Czy nie lepiej ograniczyć program, ale zobaczyć coś naprawdę ciekawego w spokojniejszej formie?

FG: Bo Gdańsk szkoda oglądać po łebkach.

Zdecydowanie. Dlatego ciekawe jest na przykład oprowadzanie po mniej znanych dzielnicach. Na przykład po Oruni, gdzie mieszkam. Jest to dzielnica nieco bardziej na uboczu głównego szlaku turystycznego, a przez to mniej znana. W tym wypadku wiedza uzyskana na gedanistyce jest bezcenna.

WYWIAD Z GEDANISTKĄ – OLGĄ KRZYŻYŃSKĄ

Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych “Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Rozpoczynamy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Trzecia rozmowa odbyła się z Olgą. Zapraszamy do lektury!

Nazywam się Olga Krzyżyńska. Jestem absolwentką gedanistyki, na co dzień pracuję w Wydziale Kultury Urzędu Miasta Gdyni. Współpracuję też z kilkoma czasopismami, w których zamieszczam teksty dotyczące różnych aspektów naszego regionu.

FG: Okazuje się, że na gedanistyce nie studiują tylko gdańszczanie. Na przykład pani mieszka na co dzień w Sopocie. Rozumiem, że chciała pani lepiej poznać sąsiadów?

OK: Pamiętajmy, że gedanistyka faktycznie ma Gdańsk w nazwie, ale to jest tak naprawdę wiedza o całym regionie. Jest tam przecież i Sopot, i Gdynia, i Pomorze. Gdańsk nigdy nie funkcjonował i nadal nie funkcjonuje w oderwaniu od swojego otoczenia. Poza tym od dawna już pisałam teksty o regionie jako dziennikarka i chciałam sobie tę wiedzę uporządkować. I też, jak na studia historyczne przystało, nauczyć się na przykład umiejętnego korzystania ze źródeł. Właściwie to planowałam pójść na te studia już wcześniej, ale jakoś się nie składało. Potem okazało się, że są stypendia Fundacji Gdańskiej i uznałam, że teraz to już nie mogę się nie wybrać. Zgłosiłam się i się udało.

FG: W który wycinek wiedzy o Gdańsku, o regionie pani celowała? Która część studiów była dla pani najbardziej atrakcyjna?

OK: To, co mnie najbardziej fascynuje, to ten najnowszy okres – po 1945 roku do końca lat osiemdziesiątych. Bo, co się okazuje, z tamtych czasów często nie ma aż tak wielu źródeł, część ludzi też, być może świadomie, zapomniała trochę o tym co przeżywała w PRL-u. A przecież działo się wtedy mnóstwo ciekawych rzeczy, od odbudowy Gdańska, poprzez Grudzień 70, Sierpień 80, całą walkę o niepodległość. Interesuje mnie też historia morskich dziejów Gdańska, bo w mojej rodzinie mam kapitana żeglugi wielkiej czy oficera elektryka, ale też innych pracowników związanych z Polskimi Liniami Oceanicznymi. Świetne była też wykłady z archeologii z panią Joanną Dąbal, na które przynosiła nam autentyczne wykopaliska odnalezione w Gdańsku. Można je było obejrzeć z bliska, wziąć do ręki.

FG: Pani jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Gedanistyka też wiele miejsca poświęca sztuce, prawda?

OK: Tak! Rzeźba gdańska, malarstwo gdańskie. Choćby pan Marcin Kaleciński skupiał się na tym, co znajduje się w Dworze Artusa, na tym co najbardziej cenne, na portretach i najstarszej gdańskiej sztuce. Natomiast ja generalnie starałam się chłonąć wszystko. Bo chyba najlepiej jest takie studia przyswoić całościowo, mieć uporządkowane różne dziedziny wiedzy, a nie tylko wybrane, ulubione, resztę nieco odpuszczając. I tak zaskoczeniem były dla mnie wykłady o fortyfikacjach gdańskich – nie spodziewałam się, że wojenne tematy, takie „dla chłopców” mogą mnie zafascynować, a jednak!

FG: Czego się pani dowiedziała na gedanistyce o Gdyni? Bo to miasto, w którym pani pracuje na co dzień, zajmując się kulturą w urzędzie miasta.

OK: Na początek pochwalę się, że jeszcze przed rozpoczęciem studiów wzięłam udział w konkursie wiedzy o Gdyni zorganizowanym z okazji 85 rocznicy powstania miasta w roku 2016 i udało mi się zająć w nim trzecie miejsce. Na gedanistyce mieliśmy osobne zajęcia o Gdyni, na których wykładowca – Pan Tomasz Rembalski – skupiał się na historii tej miejscowości. I tej najdawniejszej, jak wszystko po kolei powstawało – mówiliśmy o małych wioskach, które dziś są dzielnicami, o tym do kogo należały i tak dalej, po kolei aż do najnowszych dziejów, do powstania miasta w pierwszej połowie XX wieku. Poza tym bardzo interesujące były zajęcia w terenie jako taka odmiana od wykładów. Jedne z nich były właśnie w Gdyni, gdzie przeszliśmy spacerem przez centrum i wykładowca pokazywał, gdzie była na przykład przed wiekami najstarsza gdyńska karczma, dom zdrojowy itp.

FG: Czyli nie żałuje pani decyzji o pójściu na gedanistykę, tego poświęcania soboty za sobotą na studia?

OK: Absolutnie nie. Ona cały czas mi się przydaje. Pamiętajmy, że każdy wykładowca podawał nam bibliografię, podpowiadał gdzie szukać dodatkowej wiedzy. Taka jest przecież rola studiów, żeby nauczyć także samodzielnego poszukiwania. Dziś, gdy piszę jakiś tekst i wiem, że muszę czegoś poszukać, na pewno jest mi łatwiej. Również mój prywatny księgozbiór po tych studiach znacząco się wzbogacił.

FG: Czyli studiowanie gedanistyki nie kończy się na ostatnim wykładzie. Wręcz przeciwnie – otwiera drogę do takiej „prywatnej gedanistyki”.

OK: Jak najbardziej. Dla mnie to był element drogi, którą szłam już wcześniej. Najpierw zajmowałam się regionem, potem studia pomogły mi uporządkować wiedzę i teraz dalej się rozwijam. Pamiętajmy przecież, że co roku ukazują się kolejne publikacje, których nie mieliśmy okazji poznać na studiach. Jak na przykład ostatnio ta o badaniach archeologicznych na terenie najstarszej gdańskiej stoczni Lastadia. Co i rusz są jakieś nowości, to wszystko cały czas żyje, jak każda dziedzina nauki.