WYWIAD Z GEDANISTKĄ – JOANNĄ SZYMAŃSKĄ
Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie wybranej grupie osób stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych „Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Trzynasta rozmowa odbyła się z p. Joanną. Zapraszamy do lektury!
Nazywam się Joanna Szymańska. Przez 13 lat pracowałam jako przewodniczka w Muzeum Stutthof w Sztutowie. Aktualnie pracuję dla międzynarodowej organizacji, która zajmuje się wolnością słowa, wolnością mediów i prawami człowieka.
FG: Jako przewodniczka, w Muzeum Stutthof w Sztutowie pracowała pani sporą część swojego życia. Poza historią samego obozu, skupiała się pani również na Wolnym Mieście Gdańsku…
JSZ: Tak, historia Wolnego Miasta Gdańska zawsze była dla mnie bardzo ważna, z tego względu że czułam, że jest to historia mojej rodziny. Często, jak oprowadzałam zwiedzających, nie było na to czasu aby przechodzić przez wszystkie wystawy, gdzie ukazana była historia Wolnego Miasta Gdańska. Ale zawsze było dla mnie to bardzo ważne, żeby chociaż w skrócie opowiedzieć o tym każdej grupie, co się tutaj działo przed i zaraz po wybuchu wojny. Żeby wszyscy wiedzieli, jaka była tutaj sytuacja, jak żyli Polacy i do czego doprowadził nacjonalizm. Bo przecież wcześniej wszyscy żyli tu obok siebie i nikogo to nie interesowało, kto w jakim języku mówi i częścią jakiej narodowości się czuje.
FG: Warto wspomnieć, że była pani najmłodszym przewodnikiem po tym miejscu pamięci…
JSZ: Zdałam egzamin w maju 2006 roku, był bardzo trudny. Jeszcze wtedy nie miałam skończonych 18 lat. Chciałam tam pracować dlatego, że jeden z członków mojej rodziny przeszedł przez obóz i miałam takie poczucie – może to dziwne dla kogoś, kto jest nastolatkiem – że żyje nam się teraz tak dobrze, a nasi przodkowie nie mieli takiego szczęścia i przeszli przez piekło. Trzeba o tym mówić i trzeba o tym pamiętać – taki był cel mojej pracy.
FG: Za co pani kocha Gdańsk? Skąd ta miłość? Czy to przez korzenie?
JSZ: Myślę, że tak. Chociaż to ja zaczęłam w rodzinie „dokopywać” się do tych historii związanych z Gdańskiem. Między innymi dzięki temu dowiedziałam się, że przynajmniej trzy osoby z mojej rodziny pracowały na Poczcie Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Te odkrycia historyczne coraz bardziej mnie przywiązywały do miasta i czułam, że jest to moje miejsce na ziemi. Głównie przez te historie, które odkryłam o swojej rodzinie.
FG: Aktualnie, zawodowo koncentruje się pani na prawach człowieka?
JSZ: W Gdańsku mam swoją bazę, skąd pracuję zdalnie, skąd wyjeżdżam służbowo. Zajmuję się kwestiami głównie związanymi z wolnością słowa. Skupiam się na wydarzeniach w Europie Wschodniej, teraz szczególnie zajmuję się Białorusią. Pomagam osobom represjonowanym, dziennikarzom. Ale ostatnio coraz więcej mojego czasu zajmują sprawy w Polsce.
FG: Ponoć, sam Brunon Zwarra namawiał panią do pisania o Gdańsku, czy udało się to zrealizować, czy jest to raczej pisanie „do szuflady”?
JSZ: Jeszcze nie piszę, bo jeszcze nie wierzę w swoje siły. Może to jeszcze we mnie rośnie. Rzeczywiście, byłam dość bezczelna, bo będąc na pierwszym roku studiów zdobyłam numer do pana Brunona Zwarry, zadzwoniłam i zapytałam czy mogę go odwiedzić. I tak zaczęła się nasza znajomość. Studiowałam wtedy filologię rosyjską na Uniwersytecie Gdańskim, przez jakiś czas jeździłam do niego i rozmawialiśmy na różne tematy. Brunon Zwarra, gdy usłyszał o moich planach – bo wtedy jeszcze myślałam, że dam radę żyć bez Gdańska i chciałam wyjechać – powiedział mi: „Pani musi pisać o Gdańsku! Nie może pani wyjechać!”. Cały czas to pamiętam, ale jak na razie nic publicznego nie stworzyłam. Opisuję ludzkie historie, w tym osób z mojej rodziny. Ale to jak na razie pisanie „do szuflady”.
FG: Co w pani pracę wniosła gedanistyka? Czy przydaje się na co dzień?
JSZ: Bardzo się przydała, bo zupełnie poszerzyła moje horyzonty. Dla mnie to było niesamowite. Zawsze uwielbiałam w szkole historię, ale na gedanistyce zauważyłam, że w szkole uczono nas z perspektywy polskiej historiografii, a można patrzeć na te wydarzenia również z lokalnej perspektywy. Jedno, to samo wydarzenie może być zupełnie inaczej postrzegane. To mi bardzo dużo dało, bo wszystko dobrze pamiętam z tych zajęć i jak tylko mam okazję – na przykład, gdy ktoś do mnie przyjeżdża – to chodząc po Gdańsku opowiadam o takich szczegółach, ciekawostkach, które można usłyszeć tylko od przewodników.
FG: Jest też pani zaangażowana w lokalne stowarzyszenia…
JSZ: Działam w Kole Rodzin Byłych Pracowników Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku. Jestem tam najmłodsza i bardzo staram się wspierać osoby jeszcze żyjące – dzieci tych pocztowców, którzy zginęli.
Pamiętam również o Brunonie Zwarze – jestem częścią nowego stowarzyszenia „Ławeczka Brunona Zwarry”. Naszym celem jest postawienie pomnika-ławeczki panu Zwarze, aby go upamiętnić.