WYWIAD Z GEDANISTKĄ – ANNĄ ROMEJKO
Od 2017 roku dzięki współpracy z Miastem Gdańsk, Uniwersytetem Gdańskim i Muzeum Gdańska, Fundacja uruchomiła projekt stypendialny, którego efektem jest przyznawanie wybranej grupie osób stypendiów, które umożliwiają bezpłatny udział w studiach podyplomowych „Gedanistyka” na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Prezentujemy cykl mini wywiadów z jego absolwentami/studentami. Dwunasta rozmowa odbyła się z p. Anną. Zapraszamy do lektury!
Nazywam się Anna Romejko i jestem Gdańszczanką. Ukończyłam studia wyższe na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego o specjalności Marketing. Ekonomię studiowałam również na Uniwersytecie w Ratyzbonie. Natomiast studia podyplomowe kończyłam w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie oraz Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Pracuję w zawodzie odpowiadając kompleksowo za komunikację zewnętrzną i wewnętrzną w firmie Dr. Oetker, której siedziba jest właśnie u nas w Gdańsku.
Miłość do Gdańska wpisana jest w moje DNA, ponieważ jestem trzecim pokoleniem przewodników miejskich w mojej rodzinie. W celu pogłębienia wiedzy o moim ukochanym mieście zdecydowałam się na kierunek Gedanistyka na Uniwersytecie Gdańskim.
Prywatnie jestem żoną i mamą dwójki przeenergicznych dzieci i mieszkam pod Gdańskiem. A moją ogromną pasją są podróże.
FG: Skąd wzięła się pasja do Gdańska? Jaki ma to związek z ekonomią?
AR: To wszystko jest połączone. Studiując ekonomię na specjalności marketing, tematy nad którymi pracowałam, zawsze były związane z Gdańskiem. U mnie dodatkowo doszła historia rodzinna.
FG: No właśnie, ta miłość do Gdańska – to coś, co pani odziedziczyła?
AR: Myśląc o tej rozmowie zastanawiałam się, czy można miłość do Gdańska odziedziczyć w genach. Tego nie wiem, ale rzeczywiście moja historia zatacza krąg. Moi obydwaj dziadkowie – śp. Andrzej Furmaga i śp. Zenon Bojanowski zrobili kurs przewodnicki, idąc na emeryturę. Moja mama – Katarzyna Bojanowska – została przewodnikiem, gdy ja byłam nastolatką. Z kolei ja rozpoczęłam kurs jako studentka. Więc trzy pokolenia, trzy różne etapy życia, a to co nas łączy to miłość do Gdańska i ta jedna, wspólna pasja.
FG: Czyli wszystko zaczęło się od dziadka?
AR: W każdej rodzinie, przy stole rodzinnym przewijają się jakieś wspólne historie, są wspólne tematy. U mnie tym tematem od zawsze był Gdańsk, jego historia, kultura, sztuka. Miasto, które nas spaja i łączy. W naszym domu było wiele książek o Gdańsku, przebywały u nas też osoby związane z Gdańskiem i go tworzące. To, że zostanę przewodnikiem – było dla mnie bardzo oczywiste, nieoczywiste było tylko to, kiedy to się stanie.
Pierwsze lata życia spędziłam na Biskupiej Górce, w przedwojennej kamienicy z widokiem na Kościół Świętej Trójcy i centrum Gdańska. Pierwsze moje zdjęcia przedstawiają małą Anię na scenie na Długim Targu, choć żadnych występów wtedy nie było. Pamiętam, jak w weekendy chodziłam z dziadkiem do koktajlbaru na Długiej, obok kina Neptun. Pamiętam też wycieczki z dziadkiem czy z moją mamą, które organizowali dla mojej klasy w szkole podstawowej. Zresztą, ja nie miałam zwykłego dziadka Andrzeja. Ten kto mnie zna, ten wie, że od dzieciństwa mówiłam o nim Dziadek Pilot. Pilot – wiadomo – od wycieczek przewodnickich. Takiego zresztą zawsze go pamiętam. W kolorach marynarskich, ze znaczkiem przewodnika miejskiego na szyi, donośnym głosem i piękną narracją prowadzącego grupy.
Mój dziadek i moja babcia: Andrzej i Genowefa Furmaga byli tym pierwszym pokoleniem gdańszczan, którzy tworzyli Gdańsk przyjeżdżając tutaj zaraz po II wojnie światowej. Ja mam to szczęście, że ten Andrzej Furmaga, osoba mocno zasłużona dla Gdańska i regionu, to był mój dziadek. Dziadek zmarł dokładnie miesiąc temu (21.04.2021 r.), moja mama i ja jesteśmy jego dziedzictwem i kontynuacją jego największej miłości. Miłości do Gdańska.
FG: Ponoć – jako przewodnik – najchętniej współpracuje Pani z dziećmi i młodzieżą, dlaczego?
AR: Ja po prostu lubię dzieci, lubię z nimi pracować, wspólnie odkrywać z nimi magię miejsc. Lubię tę ciekawość świata, dziecięce inne spojrzenie. Jest to wbrew pozorom grupa trudna. Dla małych dzieci trzeba wprowadzić zupełnie inną narrację, zupełnie inaczej opowiadać o Gdańsku. Samymi datami, historią, szczegółami – znudzimy takiego odbiorcę. Kolejna grupa będąca wyzwaniem to licealiści, których – trochę generalizując – często bardziej interesuje wirtualny świat we własnym smartfonie, dobre selfie i poczynania twórców internetowych, niż zwiedzanie miasta. Zawsze opowieść trzeba dopasować zarówno do najmłodszego odbiorcy, jak i do tych niepokornych – aby się zainteresowali. Aby wrócili do domów, choć z jakimś fragmentem wiedzy, żeby im się podobało i chcieli wrócić do tego wyjątkowego miasta.
FG: Napisała pani pracę o Operze Leśnej w Sopocie, później pracę licencjacką dotyczącą Europejskiego Centrum Solidarności i pracę magisterską dotyczącą strategii marketingowej wódki Goldwasser. Od zawsze koncentrowała się pani na Trójmieście?
AR: Dla mnie jest to bardzo istotne, żeby łączyć pracę z przyjemnością. Dużo łatwiej pisało mi się jakąkolwiek pracę, jeżeli pisałam o czymś co znam, lubię, kocham. W liceum zdałam maturę międzynarodową, pisząc pracę o historii Opery Leśnej w Sopocie. To, że mówiłam o czymś co znam – sprawiało, że mniej się stresowałam. Pracę licencjacką na Wydziale Ekonomicznym UG poświęciłam koncepcjom budowy Europejskiego Centrum Solidarności. Moja praca magisterska o tytule „Strategia marketingowa Wódki Goldwasser jako produktu regionalnego Gdańska” wygrała w konkursie na najlepszą pracę magisterską organizowanym przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne w Gdańsku. Była to praca trudna, ponieważ dostępnych jest bardzo mało materiałów na ten temat. Opierała się tylko i wyłącznie na materiałach historycznych zdobytych w Polskiej Akademii Nauk i zaprzyjaźnionych placówkach niemieckich oraz własnych badaniach. Napisanie strategii dla tego produktu, to z jednej strony moja wielka chluba, z drugiej – do dziś czuję niedosyt, że praca ta, choć doceniona, finalnie nie zaowocowała wypromowaniem tak znakomitego produktu, który od XVI wieku związany jest z Gdańskiem.
FG: Po studiach, wyjechała pani do Warszawy
AR: Moją pierwszą prawdziwą i wymarzoną pracą była ta w wydawnictwie Marquard Media Polska w Warszawie, w której między innymi odpowiadałam za marketing magazynu o podróżach Voyage. Później pracowałam w agencji PR – Lighthouse w Warszawie. Tęskniąc za Gdańskiem, czyli rodziną, przyjaciółmi, ale i panującym tu klimatem – postanowiłam wrócić. Dostałam pracę jako specjalista ds. PR oraz marketingu F&B w Sheraton Sopot Hotel Conference Center & Spa. I tu znów nawiązanie do tradycji i historii, bo właśnie w tym czasie – za zgodą Zarządu – pozwolono mi w hotelu zainicjować Sopockie Fajfy, czyli przywrócić znamienite, dawne, popołudniowe dancingi. Teraz, od przeszło 8 lat, mam zaszczyt odpowiadać za PR i komunikację wewnętrzną firmy Dr. Oetker Polska, która od stu lat ma swoją siedzibę oraz zakład produkcyjny w Gdańsku Oliwie.
FG: Do czego, w pani zawodzie przydaje się gedanistyka?
AR: Pracuję w międzynarodowej firmie, ale mam to ogromne szczęście, że mieści się ona w tak wspaniałym miejscu do życia, jakim jest Gdańsk. Utożsamiam się z jej wartościami. Współpracuję z lokalnymi mediami, firmami z regionu, lokalnymi agencjami na międzynarodowym poziomie. Odpowiadam również za obszar CSR wspierając lokalne inicjatywy, ale i koordynując długoletnią współpracę ze Stowarzyszeniem SOS Wioski Dziecięce w Polsce. Jest to dla mnie zaszczyt, że mogę pomagać lokalnie, ale i pokazać przyjezdnym nasze miasto, Trójmiasto, region. Dodatkowo, Dr. Oetker jest również partnerem platformy i studia kulinarnego „Wszystkiego Słodkiego” w gdańskim Garnizonie, które nie tak dawno, bo w grudniu 2020 roku medialnie otwieraliśmy – również dla lokalnej społeczności.
Na co dzień łączę pracę z pasją. Moja praca mi taką możliwość daje. Chciałabym dalej rozwijać to powiązanie swojej firmy z Gdańskiem. I tak jak mój dziadek oraz moja mama – móc zarażać innych tą pasją, miłością do naszego regionu.